REKLAMA

Wolę ich zapamiętać jako gwiazdy lat 90. Recenzujemy „DNA”, nową płytę Backstreet Boys

Zespół Backstreet Boys zaprezentował dziś swój dziesiąty album zatytułowany „DNA”. Czy świat potrzebował nowej muzyki od igrającego z nostalgią boysbandu? Nie sądzę.

backstreet boys
REKLAMA
REKLAMA

Co stało się w sferze guilty pleasure, zostaje w sferze guilty pleasure. Wolałabym zapamiętać ich jako grupę uśmiechniętych, romantycznych, nieco naiwnych chłopaczków o tęsknych spojrzeniach. Wizja dojrzałych panów z Backstreet Boys, którzy przerzucają się swoimi głosami w tekstach o doświadczonej miłości, jakoś nigdy mnie nie przekonywała. Wolałabym pamiętać ich głównie z czasów, gry nagrywali Everybody, I Want it That Way czy Quit Playing Games (with My Heart). Tymczasem oni uparcie próbują zamazać ten obraz, najpierw powrotem do koncertowania, potem nową, pierwszą od 2013 roku płytą.

Czekam, aż im to brzydkie igranie z nostalgią w końcu wyjdzie bokiem.

Na razie jednak wygląda na to, że jazda na nostalgii działa. W kwietniu zespół kończy koncertową rezydencję w Las Vegas. Seria występów z cyklu „Backstreet Boys: Larger Than Life” ruszyła w marcu 2017 roku. Jak widać po długości trwania cyklu, koncerty cieszą się zainteresowaniem słuchaczy. Co pewnie nie powinno dziwić w czasach, gdy wszelkie powroty, rebooty, kontynuacje są tak popularne w świecie popkultury. Ludzie tęsknią za emocjami, które dawały im przed laty znane zespoły, boysbandy, filmy, seriale etc. Nowa płyta Backstreet Boys zatytułowana „DNA” i promująca ją trasa, która rozpocznie się w maju, świetnie wpisują się w ten trend.

Backstreet Boys wrócili do nagrywania - co z tego wyszło?

Otwierający album Don’t Go Breaking My Heart, tytułem sugerujący powrót do klasycznych balladowych smętów a’la lata 90., wprawił mnie w lekką konsternację. Okazało się, że to całkiem dobry, świeży electropopowy kawałek. I gdy już myślisz, że „DNA” będzie czymś więcej niż tylko zlepkiem numerów wyprodukowanych przez automatyczny generator potencjalnych hitów, pojawia się Nobody Else. A potem jest bardzo różnie.

Na liście płac albumu ”DNA”, oprócz Nicka, Briana, Howiego, AJ'a i Kevina, jest cały sztab twórców. Wśród nich Ian Kirkpatrick, autor i producent pracujący m.in. dla Seleny Gomez czy Justina Biebera. Obok niego zaś mniej znany Erik Hassle, szwedzki muzyk, swego czasu okrzyknięty nowym młodym Robbiem Williamsem. Oprócz nich twórcy robiący pop, country, electro czy hip-hop. Słowem: od Sasa do Lasa.

REKLAMA

To nie jest tak, że poszczególne utwory są słabe. Na „DNA” słychać sporo świeżych rozwiązań, bardzo dobrych melodii i zgrabnych kompozycji. Tu motywy r’n’b, tam syntezatory, gdzie indziej gospelowe chóry i jakoś to się kręci. Wszystko podlane gęstym patosem i doprawione szczyptą wspomnianej nostalgii. Jednak tej mikstury nic nie jest w stanie spoić. Tak jak nic nie jest w stanie wymieszać wody z olejem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA