Uwielbiamy historie o grupie śmiałków, którzy powstrzymują imperialistyczne zapędy wrogich władców. Jeśli „Braveheart – Waleczne serce”, „Patriota”, „300” czy nawet adaptacje komiksów o Asteriksie i Obeliksie nie budują tożsamości narodowej i nie napawają dumą z odwagi własnych przodków, to z pewnością sprawdzają się jako uniwersalne mity o stawianiu oporu o wiele silniejszemu wrogowi.
OCENA
Przebieg Bitwy w Lesie Teutoburskim spełnia wszystkie wymogi podobnych mitów. Oto grupka germańskich wojowników trzy dni i dwie noce walczyła z o wiele liczniejszymi legionami rzymskimi. Ich zwycięstwo dało początek siedmioletniej wojnie, dzięki której granica Cesarstwa na kolejne cztery stulecia zatrzymała się na Renie. Andreas Heckmann, Arne Nolting i Jan Martin Scharf postanowili opowiedzieć, w jaki sposób doszło do zjednoczenia barbarzyńskich plemion i pokonania sił Kwinktylisza Warusa. Nie spodziewajcie się jednak, że fabuła „Barbarzyńców” napędzana jest widowiskowymi scenami batalistycznymi. Do samego starcia dochodzi w ostatnim odcinku i wbrew prawdzie historycznej trwa ono zaledwie kilkanaście minut. A zanim to nastąpi mamy do czynienia z pomniejszymi i krótkimi potyczkami bohaterów z żołnierzami Oktawiana Augusta. Powodem takiego stanu rzeczy może być niski budżet wydany na inne elementy niemieckiej produkcji Netfliksa.
Rozmach widać tu bowiem w kostiumach, rekwizytach i scenografii.
Świat przedstawiony budowany jest z pieczołowitą dbałością o szczegóły. Bogactwo Rzymian przeciwstawiane jest biedzie, w jakiej funkcjonują Germanie. Wielkie namioty kontrastują z lepiankami, zbroje ze zwykłymi szmatami, pozłacane miecze z chałupniczymi włóczniami. Mimo to właśnie tytułowi barbarzyńcy pokazani są jako ci bardziej cywilizowani. Publiusza Warusa cechuje chciwość. Rządzi twardą ręką nakładając na plemiona zamieszkujące podbite tereny obowiązek uiszczania horrendalnych danin. Nawet nie mrugnie zmieniając zasady obowiązującego rozejmu i zabierając synów reikowi Cherusków. Z drugiej strony Germanie prezentowani są jako osoby pragnące zachować pokój za wszelką cenę. Poddają się woli najeźdźcy, bo zależy im na bliskich. Są tym samym świadkami zaniku własnej tożsamości i kultury. Drżą ze strachu i zamiast stawać do walki próbują normalnie żyć, co jest powodem nieustannych kłótni.
Zwyczaje barbarzyńców poznajemy z całym ich kolorytem. Szczególne wrażenie robią tu obrządki religijny. Za sprawą zmiękczonego światła, spowolnionego tempa i innych zabiegów formalnych, twórcy nasączają je pełną grozy, wyjętą z horrorów, atmosferą. Podobnego zacięcia i pomysłowości brakuje jednak większości pozostałych scen. Realia świata przedstawionego odkrywamy przede wszystkim z perspektywy trójki bohaterów. Thusnelda, Folkwin i Arminius łączą siły, aby zjednoczyć wszystkie plemiona i stawić czoła najeźdźcy. Dla Heckmanna, Noltinga i Scharfa bardziej niż akcja, liczy się jednak studium charakterów. Dokładnie więc prezentują jakie łączą ich relacje i grubą kreską rysują kolejne portrety psychologiczne, stawiając postaci przed licznymi dylematami moralnymi (bez problemu rozpoznamy tu wątek nawiązujący do „Antygony”).
Twórcy próbują sprytnie tkać sieć intrygi, plącząc bohaterów w kolejnych spiskach, zdradach i oszustwach.
Niestety wszystko to już gdzieś widzieliśmy, przez co serial wydaje się telenowelą ubraną w szaty dramatu kostiumowego. Ambicje Heckmanna, Noltinga i Scharfa ewidentnie sięgają epickich opowieści o heroizmie i ludziach targanymi namiętnościami w stylu dyptyku Fritza Langa „Nibelungi”, czego dowodzi chociażby sposób prowadzenia wątku zemsty Thusneldy. Są to jednak niczym niepoparte pretensje. Wychodzi więc na to, że „Barbarzyńcy” jako opowieść ku pokrzepieniu niemieckich serc sprawdza się tak sobie, jako uniwersalna opowieść o walce maluczkich z siłami imperium nieco gorzej, a jako batalistyczne widowisko wcale.