Przy takich ocenach Batman v Superman w zachodnich mediach, na film będę szedł jak na ścięcie
Batman v Superman jawi się jako jeden z najciekawszych filmów kinowych o super-bohaterach, jaki zobaczymy w 2016 roku. Bliżej mojego serca wydaje się tylko nowy Kapitan Ameryka. Tym bardziej jestem przerażony, widząc oceny, jakie produkcji Snydera wystawia zachodnia prasa. Tylko 33% na Rotten Tomatoes?!
Zaledwie kilka dni temu zastanawiałem się, jak sprzedaż biletów na Batman v Superman będzie się miała względem Przebudzenia Mocy. Wytwórnia Warner Bros. zestawia przeciwko sobie dwóch najbardziej rozpoznawalnych super-bohaterów wszech czasów (trzecim jest Spider-Man), jednocześnie dając początek wielowątkowemu, filmowemu uniwersum o zamaskowanych herosach. W skrócie – kura znosząca złote jaja.
Dzisiaj jestem przerażony. Nie spodziewałem się, że Batman v Superman zbierze aż tak niskie oceny w zachodniej prasie.
Wystarczy wejść na agregator ocen i recenzji Metacritic, aby na własne oczy zobaczyć ten pogrom. Bo trudno nazwać to czymś innym, niż właśnie pogromem. Za sprawą recenzji 47 profesjonalnych krytyków (a przynajmniej takich, którzy żyją z pisania) Batman v Superman może „pochwalić się” łączną oceną na poziomie 44 punktów, na 100 możliwych. Zatrważające. To nie są nawet stany średnie. To jest otarcie się o muliste dno i walka z glonami oraz wodorostami.
Najbardziej pozytywnie Batman v Superman oceniły redakcje Rolling Stones, USA Today, Los Angeles Times oraz Variety (około 70 – 75 punktów). Zdaniem dziennikarzy, Batman v Superman broni się zaskakująco dobrym występem bohaterki Wonder Woman. Zaletą filmu jest również Ben Affeck, który doskonale spisuje się w roli nowego Mrocznego Rycerza.
Innymi plusami Batman v Superman są według pobłażliwych redakcji dobra ścieżka dźwiękowa, a także nieustanny rozwój postaci, dzięki któremu te będą wartościowymi nabytkami w nadchodzącym Justice League, będącym odpowiedzią na Avengersów od Marvel Studios.
Powyższe przykłady to jednak zdecydowana mniejszość. Dominująca część krytyków wyraziła się bardzo jasno – Batman v Superman to nie jest dobry film. To nie jest nawet film przeciętny. Mamy do czynienia z gigantycznym rozczarowaniem, na bardzo, bardzo, bardzo wielu frontach.
Krytycy są zgodni co do postaci Supermana. Ta stanęła w miejscu i już teraz nie ma widzom do zaoferowania niczego ciekawego. Nawet, gdyby było inaczej, Człowiek ze stali szybko znikłby w zawiłościach scenariusza, który wydaje się poszatkowany i chaotyczny. Narracja to jeden z największych minusów Batman v Superman. Zaraz obok fatalnego Lexa Luthora.
Recenzenci nie zostawiają suchej nitki na postaci granej przez Jessego Eisenberga. Tak samo jak na klimacie filmu, który niepotrzebnie wikła się w tanią filozofię, na poziomie drugiej flaszki wódki i pijackich rozmów o 4 nad ranem. Według nieprzychylnych dziennikarzy, Batman v Superman to jak napompowany, filozoficzny balon, który miał przekazać widzom coś bardzo ważnego, ale nikt nie wie, o co właściwie chodzi.
Najciekawszym, często powtarzającym się zarzutem są… sceny walki. Tych ma być tyle, że po czasie film staje się najzwyczajniej w świecie nudny. Niezależnie od tego, co dzieje się na ekranie. Gdy wybuch goni wybuch, nawet najciekawsze starcia powszednieją i wydają się być mocno byle jakie.
Spodziewałem się, że Batman v Superman nie będzie kandydatem po Oscara, ale nie wiedziałem, że będzie aż tak źle.
Z taką „laurką” wystawioną przez zachodnią prasę, na film będę szedł jak na ścięcie. Z drugiej strony, być może spodziewając się najgorszego, Batman v Superman wcale nie okaże się taki rozczarowujący. Niestety, dowiem się o tym najwcześniej 29 marca, kiedy odbędą się jedne z pokazów przedpremierowych filmu.