Nowy, mocno promowany serial TVN-u, Belle Epoque, miał wczoraj swoją uroczystą premierę. W trakcie wydarzenia zaprezentowano dwa pierwsze odcinki produkcji. Nie jestem pewna, czy kostiumowa produkcja w odcinkach, będąca jednocześnie kryminałem, jest taka, jakiej się spodziewałam.
OCENA
Jesteśmy w roku 1908, w Krakowie. Z jednej strony mamy przechadzające się ulicami kobiety w pięknych i strojnych sukniach, z drugiej strony biedę i brud. Była stolica Polski, znajdująca się w zachodniej części Galicji, prezentuje się malowniczo. Po dziesięciu latach do pełnego kontrastów Krakowa powraca Jan Edigey-Korycki (w tej roli Paweł Małaszyński), który dowiaduje się o śmierci swojej matki. Ta została zamordowana z rąk rzezimieszka, który powiesił się w celi. Edigey-Korycki chce dowiedzieć się, co się stało i jak doszło do tej tragedii.
Jan to mężczyzna charyzmatyczny i bezkompromisowy. Jest oczytany, inteligentny, ma intuicję. Zna świat, bo i w świecie bywał. Nieobce mu są i Chiny, gdzie jakiś czas spędził w więzieniu, jak i Nowy Jork.
Jego wyjazd z Krakowa osnuty jest tajemnicą, choć co nieco o powodzie ucieczki dowiadujemy się w pierwszej scenie odcinka otwierającego serial. Widzimy w niej Koryckiego z długimi włosami, który pojedynkuje się z jakimś mężczyzną. Ów człowiek zostaje przez Koryckiego zastrzelony. Dlaczego? Tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że siostra zabitego, Konstancja Morawiecka (Magdalena Cielecka), wielka miłość Jana, nie chce Koryckiego więcej widzieć. Ani słyszeć.
Po latach Korycki wraca odmieniony. Nie utrzymywał kontaktu z ludźmi ze swojego rodzinnego miasta, ale teraz przyjeżdża i spotyka parę swoich przyjaciół, Weronikę (Anna Próchniak) i Henryka (Eryk Lubos) Skarżyńskich, którzy otworzyli laboratorium kryminalistyczne w Galicji.
Oboje zajmują się badaniem ciał i określaniem przyczyn śmierci denatów. To właśnie oni będą najbliższymi towarzyszami Edigeya-Koryckiego w Krakowie, który co prawda utrzymuje, że zaraz z miasta wyjeżdża, ale ostatecznie zostaje na dłużej.
W dniu, w którym Korycki powraca do miasta, z rzeki zostaje tam wyłowiona głowa kobiety. Ta była prostytutką. W jej ustach zostają znalezione liście... palmy. Główny bohater, widząc je w laboratorium Skarżyńskich, przypomina sobie, że w dokumentach dotyczących sprawy zabójstwa jego matki, ta na twarzy miała wycięty znak przypominający taką samą roślinę. Mężczyzna zaczyna kojarzyć fakty i odwiedza komisarza policji (w tej roli Olaf Lubaszenko), który zajmował się sprawą śmierci jego rodzicielki. Na zabójstwo jego matki zostaje rzucone nowe światło, okazuje się zresztą, że to nie jedyne ofiary, które były kobietami i które łączą liście tropikalnej rośliny...
Korycki zaczyna prowadzić własne śledztwo, a pomagają mu w tym Weronika i Henryk.
Trzeba przyznać, że świat przedstawiony w produkcji wypada naprawdę dobrze. Scenografia, zdjęcia, kostiumy bohaterów, klimat są naprawdę udane. Wszystko to zgrywa się ze sobą w jedną, spójną całość. Paweł Małaszyński, porównywany do Toma Hardy'ego w serialu Tabu, radzi sobie całkiem nieźle z rolą buńczucznego samotnika, którym targają sprzeczności, choć na pewno tak mroczny i brutalny jak James Keziah Delaney nie jest, ale to też, w gruncie rzeczy, nie jest tak mroczny serial.
Inne postaci również wypadają nieźle, a zwłaszcza komisarz grany przez Olafa Lubaszenko, którego można by określić mianem Włodzimierza Barszczyka z PitBulla przeniesionego do początku XX wieku. Mężczyzna lubi być doceniany i zgarniać wszelkie pochwały dla siebie, choć jego rola ogranicza się właściwie do twierdzenia, że zawsze ma rację. Sympatię budzi też para Skarżyńskich. Eryk Lubos gra wspaniale człowieka, który jest nie do końca pewny siebie i nie wie, jak zachować się w różnych sytuacjach, a na pewno w sytuacjach z kobietami. Komiczne sceny w Belle Epoque się bronią, zwłaszcza te sceny z udziałem komisarza i Edigeya-Koryckiego. Zawodzi, jak na razie, coś innego. Coś, co właściwie jest dla mnie jako fana kryminałów poniekąd kluczowe.
Intrygi kryminalne, a na pewno ta z pierwszego odcinka, są rozczarowujące.
Wszystko wydaje się... zbyt proste. Mordercy pojawiają się właściwie incydentalnie. To przywodzi mi na myśl anegdotę dotyczącą kiepskich powieści kryminalnych, w których zabójca pojawia się na ostatnich stronach książki, a w ogóle nie uczestniczy w opisywanych wydarzeniach, tak że czytelnicy nie mają szansy sami odgadnąć, kto zabił. Tu z kolei mają szansę, bo wszystko podane jest wprost łopatologicznie. Jasne, bohaterowie rzucają mądrymi nazwami doświadczeń, chemikaliów i procesów, ale właściwie od początku wiadomo, kto zabił. Twisty są po prostu za oczywiste. Scenariusz prowadzi - przynajmniej na razie - widzów za rączkę.
A chciałabym czegoś więcej. Chciałabym, by bardziej wodził mnie za nos.
Nieco lepiej sprawa wygląda w przypadku drugiego odcinka, gdzie Skarżyńscy i Edigey-Korycki próbują dociec, kto zabił młodą kobietę, pozbawiwszy jej po śmierci włosów i wnętrzności, ale i tak czegoś tu brakuje. Pewne odkrycia Koryckiego wypadają też nienaturalnie. Ma się trochę wrażenie, jakby przez dziesięć lat, kiedy go nie było, nikt porządnie nie umiał się przyjrzeć żadnej sprawie. A teraz wraca on i w pięć minut potrafi dodać dwa do dwóch. Jasne, rozumiem, że główna postać powinna być intrygująca, może być zupełnie fantastyczna, ale ostatecznie jesteśmy w Krakowie, w 1908 roku, a nie w superbohaterskim uniwersum. Sherlock już jeden był i trudno go podrobić.
Mam mieszane uczucia po pierwszych dwóch odcinkach serialu. Z jednej strony podoba mi się cała otoczka, ciekawi mnie historia Edigeya-Koryckiego i Konstancji, którą mężczyzna po latach spotyka w Krakowie. Z drugiej strony pod względem kryminalnym odczuwam pewien niedosyt. Nadzieja w tym, że jeśli drugi odcinek był nieco bardziej zawiły od pierwszego, kolejne staną na wysokości zadania. Sprawdzę.