"Biała księżniczka" to nie tytuł słodkiej baśni. Pierwsze dwa odcinki serialu zapowiadają pełną intryg historię
Serial "Biała księżniczka", którego drugi odcinek miał właśnie premierę to produkcja niezmiernie obiecująca. Punktem wyjścia jest prawdziwa historię Elżbiety z Yorku i Henryka VII.
OCENA
Jest rok 1485. Niespełna trzydziestoletni Henryk Tudor przejmuje wątpliwymi metodami angielski tron. Gwarantem pokoju między zwaśnionymi rodami ma być jego małżeństwo z Elżbietą z Yorku. Uczucia przedstawicielki pokonanej rodziny oscylują między żarliwą niechęcią i nienawiścią. Nowy król nie ma z kolei do wybranki zaufania. Odpycha go jej tupet i arogancja.
Mistrzyniami drugiego planu są matki Henryka i Elżbiety. To one rozdają karty i wykorzystują przemożny wpływ na dzieci. Ich cele są całkowicie rozbieżne. Małgorzata Beaufort chce umocnić władzę syna. Była królowa Anglii, Elżbieta Woodville, za wszelką cenę zamierza chronić potomstwo i pozbawić Tudora tronu.
Oparta na książce Philippy Gregory fabuła serialu zapowiada intrygi, spiski i zakulisowe gry. Oba obozy sondują się wzajemnie, utrzymają dystans i szukają okazji, by zaatakować. Mało istotne przy tym jest, czy sztylet wbity zostanie w pierś czy też w plecy przeciwnika.
Jeżeli spodziewacie się brutalności i przemocy, możecie się jednak zawieść (lub ucieszyć). Serial pozbawiony jest efekciarstwa. To historia opowiedziana w kameralny sposób. Klimat tej filmowej gawędy nasuwa mi na myśl stary polski serial "Królowa Bona".
"Biała księżniczka" to nie "Gra o tron".
Wspomnienie "Gry o tron" nie jest przypadkowe. Pierwsze skojarzenia z superprodukcją HBO budzi już czołówka. W licznych zapowiedziach obie serie były często wymieniane jednym tchem. Niesłusznie. "Biała księżniczka" w warstwie fabularnej znacząco różni się od największego hitu HBO. Nie tylko dlatego, że nie zobaczymy w niej smoków.
Oba seriale łączy w zasadzie tylko bardzo pojemna kategoria serialu kostiumowego, jak i fakt, że opisują zaciętą walkę o królestwo. Rzecz jasna podczas poszukiwania skojarzeń na myśl przychodzi też bliska tematycznie produkcja "Dynastia Tudorów". Tym bardziej, że Elżbieta z Yorku i Henryk VII byli rodzicami Henryka VIII, Marii i Edwarda, których między innymi spotkaliśmy w tym serialu.
Być może "Białej księżniczce" brakuje nieco rozmachu, ale oczy fanów filmów historycznych ucieszą na przykład piękne kostiumy. Scenografia jest raczej surowa, by nie powiedzieć oszczędna. Nie odwraca uwagi od intrygi i nie próbuje przykryć braków fabularnych.
W roli matki Henryka możemy oglądać Michelle Fairley. Być może również z jej powodu zestawienia z "Grą o tron" były tak częste. Grana przez aktorkę Małgorzata Beaufort jest na szczęście zupełnie inna niż Catelyn Stark. Więcej w niej chłodu i wyrachowania. W rolę tytułowej Białej księżniczki wcieliła się mniej znana aktorka serialowa, Jodie Comer. Jacob Collins-Levy zagrał króla Henryka.
Dwa odcinki to póki co tylko zapowiedź. Wszystko się jeszcze może zdarzyć, a jeżeli znamy choć w zarysie historyczne pierwowzory głównych bohaterów to wiemy, że będzie to opowieść ciekawa. Przedstawione czasy są bowiem barwne, a postaci wyraziste.
Jeżeli wahacie się patrząc na tytuł, nie jesteście osamotnieni. Dla mnie również był mało zachęcający i kojarzył się z jakąś nieznaną mi baśnią. Mimo swej "słodyczy" tytuł jest logiczny z dwóch powodów. Tak nazywała się książka, na motywach której powstał serial. Po drugie, nawiązuje on do wojny dwóch róż. Lancasterowie mieli w herbie różę czerwoną, a Yorkowie białą.
Serial "Biała księżniczka" dostępny jest na platformach HBO GO i HBO OD. Kolejne odcinki zamieszczane są w poniedziałki. Produkcja składa się z ośmiu epizodów. Ostatni zobaczymy na początku czerwca. 28 maja serial trafi również na antenę stacji HBO 3.