Jeśli po "Pamiętnikach z wakacji", "Dlaczego ja?" i "Trudnych sprawach" polski widz myślał, że nic nie jest w stanie go zaskoczyć, żył w ogromnym błędzie. Nowy paradokumentalny serial telewizji TVN udowadnia, że polskie placówki edukacyjne zasilają małoletni oskarżeni rodem z "Sądu Rodzinnego" emitowanego zresztą na tej samej stacji jakiś czas temu.
Palenie blantów i picie ogromnych ilości piwa, robienie mało wybrednych żartów nauczycielom, podcinanie sobie żył, tak, aby przeżyć, pobicia, powodowanie wypadków drogowych, kradzieże - to tylko niektóre smaczki, jakie znajdziemy w "Szkole". TVN rysuje przed nami patologiczne środowisko uczniów i społeczność oddanych nauczycieli, którzy walczą do ostatniej krwi o każdego młodzika. "Szkoła" opowiada o losach uczniów, ich rodzin oraz nauczycieli skoncentrowanych wokół jednego zespołu szkół, w skład którego wchodzą zarówno gimnazjum jak i liceum. Trzynastolatki mieszają się z pełnoletnimi uczniami i - jak sami wiecie - nic dobrego z tego wyniknąć nie może. Poleją się krew, pot i łzy. Będzie drastycznie.
Akcja "Szkoły" ma tempo niczym George Clooney w "Ostrym dyżurze" czy komisarz Rafał Kopacz z "W11". Pościgi, zbiorowe poszukiwania i akcje ratunkowe to codzienność naszych belfrów, ich nieposłusznych gimnazjalistów oraz uczniów liceum.
Policja i pogotowie zbijają piątkę z niegrzecznymi uczniami aka zabijakami i nauczycielami - wszak znają ich już bardzo dobrze. Sama czołówka nowego serialu jest dynamiczna i sugeruje brutalność rodem z filmów sensacyjnych. "Szkoła" to niezłe kino akcji, można by rzec.
W tym całym chaosie dnia codziennego, problemach, sporach i wszechobecnym nieposłuszeństwie ujrzeć możemy dwie strony medalu. A raczej absurdu. Pierwszym elementem, który sprawia, że "Szkoła" ociera się o śmieszność jest sposób przedstawienia nastolatków. Zarówno uczniowie gimnazjum, jak i liceum są zaprezentowani w sposób do bólu stereotypowy. Nieważne czy dziecko ma lat 13 czy 18, jego umysł zwykle nieskażony został żadną mądrością, inteligencją. Oczywiście zdarzają się przypadki dobre i mądre, ale najczęściej są to kozły ofiarne albo dzieciaki pochodzące z biednych rodzin.
Zasada jest taka - albo jesteś bogaty (ewentualnie byłeś, bo twoi rodzice/rodzic właśnie stracili pracę), głupi i pazerny albo jesteś mądry, wrażliwy i chodzisz w niemodnych szmatach. "Szkoła" jedzie po bandzie i nie uznaje półśrodków.
Zatrważające jest pokazywanie ludzi kilkunastoletnich jako totalnych bezmózgów i osób, które całe swoje życie spędzają na utrudnianiu egzystencji innym, intrygach, przestępstwach i naśmiewaniu się z kolegów z klasy. Czy naprawdę można chcieć podciąć sobie poziomo (!) żyły, bo ma się trądzik? Czy rzeczywiście piętnastolatka zawsze po szkole chodzi na shopping z przyjaciółką i nie rozumie, że kiedy rodzic straci źródło zarobku, nie dostanie kilkuset złotych na własne fanaberie? Na te pytania odpowiedzi znają chyba tylko reżyser i scenarzysta "Szkoły". Mam nadzieję, że ich własne dzieci mają więcej taktu. Ale to chyba znaczy, że nie mają iPhone'a.
Druga strona absurdu to nauczyciele, którzy są tu postawieni na równi z bogami. Na razie widziałam co prawda kilka odcinków, ale do tej pory nie było ani jednej złej sytuacji spowodowanej niekompetencją belfra. Oni są pomocni, niektórzy mniej bądź bardziej groźni, ale zawsze na posterunku. Jeśli krzyczą to dlatego, że się o ciebie martwią. Przejmują się życiem prywatnym uczniów i wychowują rodziców swoich pupili. Jeśli twoja matka właśnie zdecydowała, że nie da ci kilku tysiaków na zabiegi kosmetyczne, wpadaj do szkoły. Dyrektor pewnie ci coś odpali i jeszcze zabierze na wycieczkę.
Mówiąc o tym serialu, nie sposób zapomnieć o rodzicach. Przedstawione sytuacje z ich udziałem to istne kurioza.
Najbardziej uderzyły mnie dwa przypadki, które nawet bez komentarza ilustrują poziom tego paradokumentu. Sytuacja numer jeden: matka jednej z uczennic nie radzi sobie z życiem i nadużywa alkoholu. Po jednej aferze (inni uczniowie śmieją się z dziewczyny, że jej mama jest alkoholiczką. Serio?! Gdzie coś takiego ma miejsce?) i rozmowie z wychowawczynią córki, kobieta zapisuje się na terapię, w 5 minut odstawia whisky i wszyscy są szczęśliwi. Sytuacja numer dwa: uczennica cierpi z powodu trądziku, a rodzice nie mają pieniędzy (2 tys. złotych) na zabieg kosmetyczny, który ma usunąć wypryski. Dziewczyna pokazuje twarz bez makijażu w klasie, silnie to przeżywa i przechodzi próbę samobójczą. Po tej sytuacji rodzice biorą kredyt na zabieg, aby córka była szczęśliwa. Pozwólcie, że naprawdę oszczędzę sobie i wam tego komentarza.
Świat "Szkoły" jest czarno-biały, prosty i nierzadko mocno żenuje patrzenie na wykreowanych bohaterów. Można jednak powiedzieć, że jest "tak głupio, że aż śmiesznie".
Bez wahania zatem dodam "Szkołę" do moich tzw. guilty pleasure. Wiem, że nie powinnam jej oglądać i odprężać się przy niej, ale robię to i nie jestem w stanie się powstrzymać. Wstydliwe zakamarki mojej duszy są dopieszczone: nie jest tak strasznie i nie do wytrzymania jak podczas seansu "Warsaw Shore", ale momentami bardziej piecze niż w trakcie "Kuchennych rewolucji". Jest granie na najtańszych, najbardziej prymitywnych emocjach. Są krzyk, płacz i ból. Jest paskudnie. Jest pięknie.