Skąd cały ten szum wokół Billie Eilish? Sprawdzamy jej debiutancki album „When We All Fall Asleep, Where Do We Go?”
Sensacja sceny popowej, najbardziej wyczekiwany debiut roku, młoda artystka w ekspresowej pogoni na szczyt. Skąd cały ten szum wokół Billie Eilish? W końcu możemy sprawdzić.
OCENA
Tak mocny debiut nie mógł wydarzyć się przypadkiem. Stąd od miesięcy pytania o pochodzenie Billie Eilish, o to, kto jej pomaga, o jej rodzinę, muzyczne początki i o to, dlaczego tak śmiało i bezczelnie pnie się ku górze. Oprócz pytań są i pochwały, między innymi od Dave'a Grohla. Młodziutka artystka zaprezentowała dziś swój debiutancki album „When We All Fall Asleep, Where Do We Go?” i mam nadzieję, że miejsce tych wszystkich pytań zajmą zachwyty lub chociaż wyrazy szacunku wobec świetnej roboty, którą wykonała razem z bratem.
To właśnie starszy brat Eilish, Finneas O'Connell, pomógł jej w przygotowaniu pierwszej długogrającej płyty.
Nagrali ją w domu w Los Angeles. Trzy grosze dorzuciła pewnie wytwórnia, pomagając niespełna 18-letniej debiutantce określić swój styl i wizerunek. W wyniku czego narodziła się Billie Eilish, która jest trochę jak typowa współczesna (a może nie tylko współczesna?) nastolatka - pomieszanie horroru ze słodyczą i delikatnością. Trochę spoko, a trochę creepy.
Muzyka Billie Eilish nie ma jednak w sobie niczego z nastoletniości. To często wyposażone w dość odważne teksty dojrzałe kawałki, dopieszczone produkcyjnie zresztą przez samą Billie i jej brata. Dziewczyna śpiewa o byciu twardą, o tym, że wszystkie dobre dziewczynki idą do piekła i o uzależnieniu od drugiej osoby.
Na „When We All Fall Asleep, Where Do We Go?” roi się od rozmaitych inspiracji - od r&b w „Wish you were gay” po trapowe echa w „You should see me in a crown”. Mocniejszymi punktami albumu są single utrzymane w szybszym tempie - „Bad guy” czy świetny i upiorny „Bury a friend”. Eilish zdarza się kierować w spokojniejsze rejony, jak choćby w „When the party's over”, gdzie popisuje się wyższymi rejestrami wokalnymi, czy w piosence „8”, rozpoczynającej się jak ballada śpiewana pod ukulele.
Krzepiącym jest fakt, że tak dobra i dopracowana płyta powstała bez ogromnego sztabu nominowanych do Grammy producentów. Widać śmiałość i bezczelność Billie przekonała wytwórnię, która jej zaufała i dała wolną rękę w kwestii pracy nad debiutem. Oby wystarczyło jej tej bezczelności na kolejne lata trudów kariery w mainstreamie.