REKLAMA

Ciężko czerpać przyjemność z głupiutkiego serialu. "Manhattan Love Story", recenzja sPlay

Chciałbym napisać, że "Manhattan Love Story" to typowy babski serial, który mógłby spodobać się fankom "Seksu w wielkim mieście" i "Dziennika Bridget Jones", ale nie mogę. Nawet mając bardzo niskie wymagania i ogromną chęć obejrzenia głupiutkiego komediowego serialu, powinno trzymać się z daleka od produkcji stacji ABC.

Ciężko czerpać przyjemność z głupiutkiego serialu. „Manhattan Love Story”, recenzja sPlay
REKLAMA

"Manhattan Love Story" jest komedią romantyczną, ale w przeciwieństwie konkurencji z górnej półki, ta nie zawiera żadnych elementów, które mogłyby się spodobać obydwu płciom. Jest jednak jeden, ogromny plus tego telewizyjnego koszmarku, otóż czas jego trwania to około 20 minut. Takie tortury są do przetrwania, nawet dla najmniej wytrwałych z poziomem testosteronu dorównującemu Arnoldowi Schwarzeneggerowi.

REKLAMA
manhattan love story serial

Na tym jednak kończą się zalety, ponieważ fabuła serialu i dialogi (również te wewnętrzne) powodują chęć wyrwania sobie włosów z głowy. To samo tyczy się płaskich jak deska, jednowymiarowych bohaterów. Tylko aktorom (przynajmniej tym pierwszoplanowym) ciężko coś zarzucić, ponieważ ci po prostu nie mają co grać. Historia, która zostaje nam przedstawiona, jest do bólu sztampowa i wygląda jak potwór Frankensteina, posklejany z pomysłów zaczerpniętych z innych, bardzo podobnych produkcji.

manhattan love story serial recenzja

Już sam początek "Manhattan Love Story" zwiastuje okropieństwa, które nas czekają. Otóż widzimy przystojnego Pete’a (Jake McDorman), który spacerując ulicami Nowego Jorku mówi do siebie „yes” za każdym razem, gdy zobaczy ładną kobietę. Da się gorzej? Ano da, ponieważ niedługo po tym obserwujemy podobną scenkę, tyle że z Daną (Analeigh Tipton), która komentuje (również wewnętrznie) kobiece części garderoby, głównie torebki. Tak przedstawiają się nasi główni bohaterowie, którzy są typowi postaciami z komedii romantycznych. Nie będzie chyba żadnym spojlerem z mojej strony, kiedy dodam, że oczywiście ta dwójka bardzo się polubi.

Oczywiście nie od razu, bo w tego typu serialach (i filmach) musi nastąpić etap beznadziejnej randki, zgorszenia cwaniactwem przystojniaka, łzy, złość, kwiaty, nieudane przeprosiny, udane przeprosiny i na końcu romantyczna randka z obietnicą udanego, choć pewnie burzliwego związku. W tle tych wydarzeń znajdują się przyjaciele Dany i Pete’a. Tutaj również nie ma mowy o ucieczce od schematów, co oznacza, że przyjaciółka głównej bohaterki (Amy) jest rozsądna, ale też dziwna, a jej mąż (David) i jednocześnie przyjaciel Pete’a jest po prostu typowym facetem. Stereotypowe podejście do bohaterów powoduje mdłości już po pierwszych 5 minutach.

manhattan love story recenzja
REKLAMA

"Manhattan Love Story" nie należy z pewnością do tych komedii romantycznych, które da się oglądać ze swoją wybranką serca. To bardzo niestrawna rozrywka, która elementów komediowych w zasadzie nie ma i nie oferuje nic w zamian za śledzenie nudnej historii. Żarty o tym, że facetom zależy tylko na seksie, a kobiety są takie słabiutkie i rozglądają się tylko za torebkami są bardzo, bardzo słabe. Nie sądzę nawet, żeby piękna płeć odnalazła w tej produkcji coś interesującego. Na rynku istnieje wiele lepszych seriali, których targetem są kobiety, a ich poziom jest o wiele wyższy.

Z chęcią zacząłbym oglądać jakąś komedię romantyczną (i dołączył ją do listy guilty pleasures), która żartowałaby sama z siebie i z dystansem podchodziła do formatów seriali „dla kobiet”. Niestety, w "Manhattan Love Story" nie znajduję żadnego elementu, który mógłby sprawiać radość komukolwiek.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA