Filmowe uniwersum Marvela rozpieściło nas bardzo mocno, gdyż pokazało, że do niedawna totalnie abstrakcyjne gościnne występy bądź duety postaci znanych z innych serii filmowych w jednej produkcji są absolutnie możliwe i realne. Ale Marvel wcale nie wymyślił koła. Tak zwane crossovery istnieją w popkulturze o wiele dłużej niż może się wam wydawać.
Sama idea crossoverów jest genialna w swojej prostocie. Pomaga bowiem poszerzyć grupę odbiorców, tworząc przy tym wrażenie rozrastającego uniwersum. Jeśli wydaje się wam jednak, że crossovery to wynalazek XX wieku, to spieszę z wieścią, że tak nie jest. Wczesne przykłady mieszania się różnych marek, postaci czy motywów znane są od dawien dawna. Choć oczywiście kiedyś nie korzystano z nich na taką skalę jak to bywa dziś.
Jako pierwsze na myśl przychodzą mi oczywiście fundamenty naszej kultury i popkultury, czyli mity greckie.
Postaci bogów, czyli poniekąd protoplastów dzisiejszych superbohaterów, pojawiały się naprzemiennie w kolejnych opowieściach. W micie o wyprawie Argonautów swoje siły, niczym antyczni przodkowie dzisiejszych Avengersów, łączą m.in. Jazon, Akastos, Argos czy Herkules.
Także dzieła pisarzy antycznych przedstawiały często wydarzenia rozgrywające się w obrębie większego, rozbudowanego świata. Wystarczy tu wspomnieć o „Iliadzie” i jej kontynuacji, czyli „Odysei” napisanych przez Homera oraz „Królu Edypie” i kontynuującej jego wątki „Antygonie” Sofoklesa. Także czytając Szekspira można było odnieść wrażenie, że autor cały czas obraca się w tworzonym przez siebie i ciągle rozszerzającym się uniwersum. Postać Marka Antoniusza dla przykładu pojawia się zarówno w „Juliuszu Cezarze”, jak i „Antoniuszu i Kleopatrze”. Jednym z najpopularniejszych swego czasu crossoverem było pojawienie się postaci Tomka Sawyera w „Przygodach Hucka Finna” Marka Twaina z 1884 roku.
Chyba najpełniej crossovery wykorzystały wydawnictwa komiksowe, które w obrębie swojej własnej „stajni” bohaterów szybko zaczęły tworzyć sieć powiązań oraz powiększać tworzony przez siebie świat.
Początkowo przejawiało się to np. w tym, że Batman miał świadomość istnienia Supermana oraz jego miasta – Metropolis. Później obaj zaczęli występować gościnnie w komiksowych seriach „kolegi po fachu”.
Ale, Batman i Superman wcale nie byli pionierami w dziedzinie crossoverów. W grudniu 1941 roku w zeszycie „Master Comics” doszło do prawdopodobnie pierwszego tak głośnego crossoveru znanych komiksowych postaci. W 21. numerze swe siły połączyli Bulletman i Kapitan Marvel (czyli późniejszy Shazam, tak, wiem, trochę to poplątane). Stanęli oni razem do walki z wysłanym do USA przez samego Adolfa Hiltera Kapitanem Nazi.
Ideę jednego wspólnego uniwersum rozwijały również serie, które opowiadały o grupach najpopularniejszych superbohaterów. Tutaj też palmę pierwszeństwa dzierżyło DC, które dało światu Justice Society of America. W jego skład wchodzili m.in. Flash, Hawkman, Green Lantern czy Spectre. Po pewnym czasie dołączyła do nich także i Wonder Woman, jako... sekretarka.
Od lat 60. aż po 80. komiksy rozwinęły crossovery na niespotykaną skalę. Doszło do tego, że postaci należące do danego wydawnictwa regularnie odwiedzały się nawzajem w kolejnych historiach obrazkowych. Spider-Man spotykał się z Fantastyczną Czwórką, czasem gościł na łamach przygód Hulka, bywało, że towarzyszył mu Daredevil. Oczywiście sam Marvel nie mógł zostać w tyle za DC i także stworzył swoją grupę superherosów – Avengersów już w 1963 roku. W oryginalnym składzie znajdowali się Hulk, Iron Man, Thor, Ant-Man i Wasp. Ale to był dopiero początek.
Lata 70. przyniosły prawdziwą zabawę motywami crossoverów.
Po raz pierwszy w historii Marvel rozpoczął współpracę ze swoim rywalem, DC. Oba wydawnictwa dały światu komiksowy superhit – „Superman vs The Amazing Spider-Man” z 1976 roku.
Człowiek ze stali spotkał się z naszym ulubionym Pajęczakiem. Obaj musieli stawić czoła współpracującym ze sobą Lexowi Luthorowi oraz Doktorowi Octopusowi. W komiksie pojawiają się także m.in. Mary Jane oraz Lois Lane. Popularność zeszytu sprawiła, że w kolejnych latach na przykład Batman wystąpił razem z Hulkiem czy Punisherem.
Swoją drogą, ciekawe czy coś takiego będzie kiedykolwiek możliwe w świecie filmu. Pozornie wydaje się to absolutnie niemożliwe, ale przecież jeszcze 15 lat temu nikt z nas nawet nie marzył o tym, że zobaczy kiedyś Avengersów bądź Batmana i Supermana w jednym filmie.
Od lat 80. po dziś dzień crossovery stały się codziennością (a dla wielu plagą) komiksów z przełomu XX i XXI wieku.
Wprawdzie łączenie ze sobą postaci z kompletnie innych światów i wydawnictw nadal jest zdarzeniem dość incydentalnym, tak już crossovery w obrębie danego wydawnictwa to jeden z najważniejszych punktów cyklu wydawniczego. Od „Kryzysu na nieskończonych Ziemiach” DC i „Secret Wars” Marvela, przez „Śmierć Supermana”, „Knightfall” i „Sagę Klonów”, które nadwyrężyły rynek i cierpliwość fanów w latach 90., po „Civil War” czy „Infinite Crisis”.
Łączą one w sobie historie kilkunastu bądź kilkudziesięciu herosów, które potem rozgałęziają się na ich własne zeszyty, łapiąc czytelników w prawdziwą pajęczą sieć, z której niełatwo się wyplątać. Ale od strony marketingowo-sprzedażowej jest to prawdziwy majstersztyk, genialnie wykorzystujący medium oraz światy, o których opowiada.
Kino jednak ostrożniej podchodzi do idei crossoverów. Przynajmniej do niedawna. Pierwsze próby łączenia różnych franczyz wykonywało wspomniane wyżej studio Universal, które już w latach 40. łączyło ze sobą potwory ze swojego filmowego uniwersum, a pierwszym takim crossoverem był „Frankenstein spotyka Człowieka Wilka”.
O wiele odważniej poczynała sobie kinematografia japońska. Tam w latach 60. do całkiem sporych rozmiarów urosło uniwersum potworów studia Toho, z Godzillą na czele.
Późniejsze twory studia, takie jak Mothra czy Rodan, po tym, gdy debiutowały w swoich własnych filmach, stawały do walki z Godzillą. Chociaż i tak najgłośniejszym crossoverem był „King Kong kontra Godzilla”. Tym bardziej, że był to crossover wyższego poziomu, łączący bowiem postaci należące nie tylko do innych studiów filmowych, ale także i kultur.
Oglądając więc „Avengersów”, którym z wielkim sukcesem udało się przenieść logistykę crossoverów na poetykę kina, trudno nie dojrzeć w nich jawnej inspiracji przede wszystkim tym, co kilka dekad wcześniej rozgrywało się na łamach komiksów Marvela, filmów o Godzilli czy animacji.
Jak dotąd najbardziej odważnymi i „szalonymi” crossoverami w hollywoodzkiej produkcji pozostają dwa filmy, które dzielą trzy dekady. Pierwszy to „Kto wrobił królika Rogera” Roberta Zemeckisa. Drugi to niedawny „Player One” Stevena Spielberga. U Zemeckisa pojawiają się nie tylko „krzyżówki” animków ze studia Disneya i Warnerowskich Looney Tunes, ale też przede wszystkim świat animowany łączy się z realnym światem żywych ludzi. To bodajże crossover ostateczny.
Mimo wszystko póki co największym źródłem crossoverów pozostają komiksy i czasem gry wideo.
Komiksy, ze względu na najmniejsze koszty produkcji, zdecydowanie przodują w tym względzie, dająć upust czasem najbardziej szalonym pomysłom scenarzystów. I uwierzcie mi, że „Obcy kontra Predator” to dopiero niewinny początek. Na łamach komiksów mogliśmy obserwować takie starcia jak Superman kontra Muhammad Ali, zawodnik NBA Charles Barkley kontra Godzilla, zaś Punisher stawał ramię w ramię z... Eminemem. Na tym tle Obcy kontra Superman czy Batman walczący z Żółwiami Ninja wydają się względnie normalni.
W grach wideo crossovery sprawdzają się przede wszystkim w bijatykach. Zapewne spora część z was grała w takie gry jak Marvel vs Capcom Super Smash Bros (w której walczą ze sobą postacie należący do stajni Nintendo) czy DC Universe vs Mortal Kombat.
Dość ciekawą, trochę abstrakcyjną, ale jednocześnie szalenie popularną serią gier jest także „Kingdom Hearts”, w której to spotykają się ze sobą po raz pierwszy postaci ze studia filmowego Disneya i Pixara oraz bohaterowie pochodzący ze świata gier wideo „Final Fantasy”.
Prędzej czy później Hollywood po raz kolejny znajdzie się na krawędzi i w kryzysie, poszukując na gwałt nowego pomysłu na siebie. To co w kinie rozpoczęło MCU może być więc startem nowej ery lub mody i kolejną żyłą złota. Ogromny sukces „Wojny bez granic” i „Końca gry” pokazuje, że pomysł ten jest nie tylko bardzo opłacalny, ale i możliwy.