"Pierwsze wyjścia z mroku 2014 - Live in Jarocin", czyli zapis wykonania przez Comę po raz pierwszy w swojej historii, całego albumu na żywo. W preorderze krążek jest dostępny już teraz za jedynie niecałe 9 zł (wystarczy wejść tutaj), natomiast oficjalna premiera odbędzie się 3-go listopada. Zespół nazywa tę akcję "zaplanowanym przeciekiem", ale to po prostu sprzedaż, tyle że cyfrowa.
Piractwo? To nie ma sensu
To bardzo ładnie, że Coma sprzedaje swój koncert tak tanio, to faktycznie "ukłon w stronę fanów" - jak sami o tym piszą - tyle, że to tak naprawdę nic specjalnego, a już z pewnością nie jest to przeciek kontrolowany. To po prostu nowa forma sprzedaży, która staje się (albo stała) standardem, nihil novi. Zaś przeciek kontrolowany, to sytuacja, w której album pojawia się jako "pirat" w Sieci, a wszyscy umywają od tego rączki licząc na dobrą promocję. Przeciek kontrolowany, to także sytuacja, gdzie zespół upublicznia swój album za darmo, ponieważ jest skłócony z wytwórnią lub widzi przeciek niekontrolowany, czyli kradzież plików i wrzucenie ich do sieci BitTorrent. Niedługo jednak takie przecieki (kontrolowane i niekontrolowane) przestaną mieć jakikolwiek sens.
Po co ktoś ma piracić album za 9 zł skoro może go pobrać legalnie ze strony? W dzisiejszych czasach, kiedy streamowanie jest na wyciągnięcie ręki za (stosunkowo) małe pieniądze, argument piratów o zbyt dużych cenach płyt przestaje mieć jakikolwiek sens. Jeżeli chodzi wyłącznie o zawartość, a nie ładną okładkę i kolekcjonowanie, cyfrowa dystrybucja jest na zwycięskiej pozycji. Udowodniła to Beyoncé pod koniec 2013 roku. Gwiazda pop i R&B wydała swój album ekskluzywnie na iTunes, ale nie popełniła tego błędu co U2 - nie wciskała go ludziom.
W dodatku wydanie "Beyoncé" obyło się bez żadnej promocji i uścisków dłoni z panami z Apple. Bardzo mądre posunięcie i wielkie zaskoczenie dla całej branży. Pobrać można było jedynie cały materiał, a nie single, które zwykle promowały płytę. Patrząc z perspektywy wytwórni, był to ogromny błąd marketingowy i strzał w stopę, okazało się jednak zupełnie inaczej. Gdy także fizyczne kopie "Beyoncé" trafiły do sklepów, okazało się, że album w cyfrowej dystrybucji zarobił krocie, bijąc na głowę tradycyjną sprzedaż. Faktem jednak jest, że Beyoncé mogła sobie na to pozwolić, bo - mówiąc kolokwialnie - było ją stać na taki krok.
Nie przesadzałbym, że ten czyn zmienił całą branżę i od teraz każdy będzie tak robić. Niedługo minie rok od akcji Beyoncé a świat stary świat dystrybucji muzyki się nie zawalił, ale powoli ewoluuje i Coma w ten świat również wkracza. Łódzki zespół może nie zrywa z "tradycją" promowania krążka w mediach, ale z pewnością nie robi tego nachalnie. Mógłbym napisać zgryźliwie, że ma to związek z albumem, który podoba się zbuntowanym gimnazjalistom szukającym "mocnych" tekstów, ale to po prostu krok naprzód w sprzedaży muzyki.
Ostatnio "hardcorem" w tej dziedzinie był Thom Yorke, który swój najnowszy materiał oddał fanom zupełnie za darmo na "torrentach". Yorke ograniczył w ten sposób zbędnych "pośredników" między nim a słuchaczami, tyle że... wystarczyło tak naprawdę dać album na platformy streamingowe. Efekt byłby prawie ten sam, może poza tym, że hasło "opublikował swój album na torrentach" brzmi lepiej niż "podpisał umowę ze Spotify". Ale mówimy tu o liderze Radiohead, zespołu, który od 2007 roku przeciera szlaki niekonwencjonalnej dystrybucji, więc to bardzo osobliwy przykład.
Znacznie częściej teraz obserwuje się za to premierowe wydania na platformach cyfrowych i wydaje mi się, że to kierunek, w którym teraz wszyscy będą podążać. Często nowe płyty pojawiają się najpierw na Deezerze, WiMPie czy Spotify zanim trafią do sklepów. Na naszym podwórku też się to zdarza, ostatnio debiutancka płyta Curly Heads zawitała wpierw na Spotify, a to tylko jeden przykład, bo takich akcji promocyjnych jest wiele każdego miesiąca. Oczywiście każdy kij ma dwa końce, jeżeli na jednej platformie album ukazuje się przedpremierowo, to użytkownicy innych muszą na niego czekać. Czasami zdarza się też sytuacja, że na edycję cyfrową trzeba "chwilę" poczekać, bo wytwórnia najpierw chce posprzedawać trochę fizycznych kopii.
Nieuchronna przyszłość
Ta sytuacja będzie jednak ciągle podlegać zmianie i za jakiś czas normalnym stanie się, że cyfrowa wersja będzie zawsze poprzedzać wydanie fizyczne krążka. Jedynie platformy streamingowe będą ścigać się o przedpremierowy odsłuch płyt. Pytanie tylko brzmi, jak długo iTunes utrzyma się ze swoim pobieraniem opłat za cyfrowe płyty, jak dużo będzie potrzeba czasu, aż Spotify, Deezer czy Rdio przejmą inicjatywę i zastąpią cyfrowego giganta. To w zasadzie zastanawiające, że ludzie wciąż kupują płyty na iTunes skoro mogą posłuchać ich w ramach taniego abonamentu. Siła przyzwyczajeń musi w końcu ulec racjonalizacji.
Już jednak widać poważne zmiany na rynku, serwisy streamingowe zyskują na sile, a zwiastunem końca pewnej epoki jest też uruchomienie iTunes Radio (iTunes Match to jakieś nieporozumienie). Raport IFPI (Międzynarodowa Federacja Przemysłu Fonograficznego) wskazuje, że liczba subskrybentów serwisów streamingowych wzrosła z 8 mln (2010 rok) do 28 mln (2013 rok), to ogromny skok ilościowy, pokazujący zmieniający się model dostępu do muzyki. Nie opłaca się już posiadać muzyki, znacznie lepiej jest mieć do niej po prostu dostęp, to zaczynają powoli rozumieć artyści i wytwórnie. Wciąż jednak nie można lekceważyć sektora kupowania muzyki cyfrowej, który jest odpowiedzialny za 67% dochodów na całego rynku cyfrowej dystrybucji muzyki.
To samo tyczy się segmentu sprzedaży fizycznych krążków - z niezmiennym spadkiem wartości - który wciąż jest bardzo ważny dla całego przemysłu muzycznego i przynosi 51% całkowitego dochodu ze sprzedaży muzyki. Przyszłością przemysłu muzycznego jest jednak cyfrowa dystrybucja a rosnący udział tego sektora w rynku (z 4 mld USD w 200 roku do 5.9 mld USD w 2013) o tym dobitnie świadczy. Pomijam już w tym momencie kraje Europy Północnej, gdzie dominują serwisy streamingowe, ale nawet w USA różnica między ilością ściągnięć a streamów wydaje się być coraz mniejsza. Jedynie jeszcze rynek Wielkiej Brytanii broni się przed gwałtownymi zmianami, ale pewnie z roku na roku również na Wyspach sytuacja się zmieni.
Post-PC w świecie muzyki
Jednym z powodów takiego stanu rzeczy jest era Post-PC. Nie lubię nadużywać tego terminu, ale w przypadku muzyki jest to jak najbardziej uzasadnione. Ulubionych piosenek słucha się najczęściej na smartfonach i tabletach, coraz rzadziej natomiast za pośrednictwem komputerów. Bezpośrednio z rozwojem rynku cyfrowej muzyki jest zatem związany rynek smartfonów i dostęp za ich pośrednictwem do internetu. Wytwórnie i artyści dzięki popularyzacji smartfonów i serwisów streamingowych mają znacznie szersze pole manewru i znacznie większy zasięg oraz stały (choć mniejszy) dochód. Użytkownicy natomiast mogą do woli wybierać poszczególne utwory, tworzyć własne playlisty albo korzystać z cudzych, co jest ogromną przewagą serwisów streamingowych.
Najlepsze jednak w tym wszystkim jest to, że dzięki tanim abonamentom oferujących dostęp do muzyki, piractwo może niedługo przestać istnieć albo przynajmniej zmniejszyć się na tyle, że nikomu nie będzie przeszkadzać. A co z fizycznymi krążkami? Te zawsze będą się pojawiać i cieszyć oczy kupujących, tyle że będą stanowić w końcu margines rynku i będą służyć potrzebom kolekcjonerskim. Najwyraźniej polskie - takie jak chociażby Coma - zdają już sobie z tego sprawę i wychodzą na przeciw potrzebom, stawiając przede wszystkim na cyfrową dystrybucję swoich płyt.