Jeśli oglądacie „Czarnobyl 1986”, to przestańcie. Serial HBO miażdży go pod prawie każdym względem
Dwa lata po premierze serialu „Czarnobyl” na HBO GO temat słynnej katastrofy jądrowej znów zawładnął wyobraźnią polskich widzów. Stało się tak za sprawą dostępnego w serwisie Netflix filmu „Czarnobyl 1986”. Produkcja znalazła wśród najpopularniejszych tytułów platformy, ale wyjątkowo niezasłużenie.
„Czarnobyl 1986” to okropnie nudny, nijaki i uderzający w propagandowe tony film. Nie ma żadnego sensu udawać, że jest inaczej. Trudno to zresztą traktować w kategorii jakiegokolwiek zaskoczenia. Na długo przed premierą produkcji było wiadomo, że rosyjska odpowiedź na „Czarnobyl” będzie przynajmniej w jakiejś części motywowana politycznie. Tamtejszym propagandzistom nie spodobało się bowiem, że miniserial HBO i Sky dosyć brutalnie obszedł się z jakością radzieckiej klasy politycznej. Od tego czasu minęło wiele lat, system zmienił się z autorytarnego na (w teorii) demokratyczny, ale krytykowanie tamtejszych polityków wciąż musi pociągnąć za sobą reakcję Moskwy.
Nadeszła ona pod postacią pół-romansu, pół-dramatu katastroficznego wyreżyserowanego przez Danila Kozlovsky'ego. Polscy widzowie dostali szansę na obejrzenie produkcji dzięki Netfliksowi i bardzo chętnie z niej skorzystali, udowadniając tym samym, że zainteresowanie katastrofą reaktora jądrowego w Czarnobylu bynajmniej nie wygasło. Nie dziwi mnie to i nie mam zamiaru czepiać się widzów, że chcą ponownie zetknąć się z dramatem mieszkańców Prypeci. Tylko czy „Czarnobyl 1986” naprawdę jest najlepszym sposobem, żeby to zrobić? Nie. „Czarnobyl” HBO nie był może idealnym serialem, ale właściwie pod każdym względem przerasta rosyjski film o głowę.
„Czarnobyl 1986” a „Czarnobyl” – porównanie obu tytułów wypada jednoznacznie.
Zgodność z faktami
Obie wspomniane produkcje zostały oparte na wydarzeniach z kwietnia 1986 roku, gdy nastąpiła słynna katastrofa elektrowni atomowej znajdującej się na terenie dzisiejszej Ukrainy. W wyniku awarii doszło wówczas do przegrzania się rdzenia reaktora, wybuchu wodoru i olbrzymiego pożaru, a co za tym idzie wysłania w atmosferę substancji promieniotwórczych. Moment eksplozji pokazują tak „Czarnobyl”, jak i „Czarnobyl; 1986”, ale serial HBO prezentuje całą serię popełnionych wcześniej błędów i niedopatrzeń. Twórcy dołożyli dużych starań, żeby oddać powody katastrofy z dużą dokładnością i autentyzmem.
W rosyjskim filmie na ten temat niczego się nie dowiemy. Jednego dnia Prypeć żyje swoim codziennym życiem, a następnego dochodzi do wybuchu. Trudno powiedzieć, czy taki był zamiar reżysera i scenarzystów, ale w ten sposób całe zdarzenie nabiera cech katastrofy naturalnej. Co bynajmniej nie jest prawdą. „Czarnobyl 1986” skupia się na pokazaniu bohaterstwa i cierpienia pierwszych strażaków oraz sanitariuszy przybyłych na miejsce katastrofy. Robi to całkiem nieźle, a poczucie prawdziwości zwiększa fakt, że zdjęcia kręcono w pobliskim mieście Kurczatow, gdzie znajduje się działająca elektrownia atomowa podobna do tej w Czarnobylu.
Im dalej w las, tym autentyzm filmu coraz bardziej schodzi na dalszy plan. W kolejnych scenach widzimy co prawda kilka wiarygodnych scen ze szpitali, gdzie przewożono napromieniowane osoby, ale plan otworzenia zaworów i wypuszczenia wody z reaktora oraz późniejsze działania tzw. likwidatorów są bardzo fabularyzowane. Znacznie bardziej niż w serialu HBO, a nawet na niego narzekano z powodu podkręcania tamtejszych zdarzeń. „Czarnobyl 1986” próbuje też pokazać ZSRR jako miejsce bogatsze niż było w rzeczywistości, dlatego ochotnikom obiecane zostaje leczenie w specjalistycznej klinice w Szwajcarii. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca.
Zwycięzca: „Czarnobyl”
Fikcyjne wątki fabularne
Większość bohaterów produkcji z 2019 roku to postaci historyczne, ich nieco sfabularyzowane wersje lub mieszanki kilku różnych osób. Inaczej jest w przypadku dostępnego na Netfliksie filmu, gdzie znajdziemy tylko garstkę autentycznych osób. Żadna z nich nie pełni zresztą istotnej roli dla fabuły. W poświęconych im epizodach mają dodać tylko nieco smaczku całej historii. Niestety, okazuje się to dużym problemem, bo wymyślony na potrzeby produkcji romans zupełnie się nie broni. To okropnie schematyczna, przewidywalna i pozbawiona głębi opowieść.
Kozlovsky'emu zależało najbardziej na pokazaniu bohaterstwa zwykłych ludzi, ale poszedł przy tym za bardzo w patos i uproszczenia. W serialu mamy również do czynienia z wątkami fikcyjnymi (chodzi m.in. o działania Uliany Chomiuk granej przez Emily Watson), ale one pełnią tam jakąś rolę. Pozwalają widzowi dowiedzieć się więcej o życiu w ZSRR, panującej tam korupcji i wiążącej ręce biurokracji. Z romansu w „Czarnobyl 1986” nie wynika nic ponad łzawą historyjką o dwójce zakochanych, którzy nie są w stanie się na stałe związać.
Zwycięzca: „Czarnobyl”
Efekty specjalne – wyrównana walka
Pod tym względem obie produkcje są najbliżej remisu. „Czarnobyl” wygląda lepiej, ale też mógł się pochwalić wyraźnie większym budżetem. Znajdziemy tam więcej efektownych scen z wnętrza elektrowni atomowej i tych pokazujących późniejsze działania mające na celu deeskalację zagrożenia kolejnym wybuchem. Duże wrażenie na widzach zrobiła m.in. sekwencja pokazująca przelot helikoptera nad reaktorem i jego rozbicie się na terenie Czarnobyla. Wywołała ona co prawda sporo dyskusji, bo nie miała wiele wspólnego z prawdą (więcej na ten temat przeczytacie w artykule o faktach i mitach w serialu „Czarnobyl”), ale nie sposób jej odmówić widowiskowości.
Twórcy rosyjskiego filmu nie mogą sobie pozwolić na podobnie imponujące sceny w szerokich planach, ale dobrze radzą sobie z narzędziami i funduszami będącymi do ich dyspozycji. Wnętrze płonącego reaktora robi tu nie mniejsze wrażenie niż w serialu, a skutki choroby popromiennej i poparzeń zostają oddane w bardzo wiarygodny sposób. Wypada pochwalić też pojawiające się pod koniec filmu podwodne sceny, ale tutaj problemem jest ich absolutna niezgodność z rzeczywistą pracą likwidatorów.
Zwycięzca: Brak
Gra aktorska
Porównujemy między sobą film i miniserial, więc siłą rzeczy obsada tego pierwszego będzie zdecydowanie mniejsza. W „Czarnobylu” główne wątki kręcą się wokół kilku kluczowych postaci i wielu bohaterów drugoplanowych. „Czarnobyl 1986” ma tylko jednego protagonistę, którego losy splatają się z pięcioma-sześcioma towarzyszami. Obsada drugoplanowa w rosyjskim filmie radzi sobie w większości poprawnie. Nieźle wypadł młody aktor Andrei Archakow w roli syna głównych bohaterów. Oksana Akinshina znośnie odnalazła się z kolei w bardzo niewdzięcznej (bo okropnie napisanej) roli Olgi Sawostiny. Pomimo sztywnych dialogów i melodramatyzmu udało się jej wykrzesać ze swojej bohaterki nieco prawdziwego bólu i emocji.
Trudno mówić jednak o uczciwej rywalizacji między tymi dwiema produkcjami, gdy w „Czarnobylu” zagrały takie gwiazdy jak Stellan Skarsgard, Emily Watson, Robert Emms, Paul Ritter, Sam Troughton i absolutnie fenomenalny w miniserialu Jared Harris. Oglądanie niemal wszystkich tych aktorów na ekranie jest czystą przyjemnością i dodatkowo wybija „Czarnobyl” ponad telewizyjną przeciętność, zapewniając produkcji tym samym kolejny z wielu powodów, dlaczego warto obejrzeć ją zamiast filmu „Czarnobyl 1986”.
Zwycięzca: „Czarnobyl”