Długo myślałem nad tym, jak rozpocząć ten tekst. Doszedłem do wniosku, że najpierw trzeba wszystkich ostrzec. Jeśli masz do wyboru obejrzeć ten film albo inny - wybierz ten drugi. Dlaczego? O tym poniżej.
Generalnie lubię filmy akcji. Lubię, gdy na ekranie dużo się dzieje. Fabuła nie zadręcza nas okropnymi zawiłościami, nie zastanawiamy się nad portretami psychologicznymi bohaterów. Po ciężkim dniu w pracy lepiej się zrelaksować i pooglądać pościgi, strzelaniny, wybuchy. Warto dać odpocząć swoim szarym komórkom. Włączyłem "Detonatora" właśnie z takim zamiarem. Już sam początek nie wzbudził we mnie żadnych emocji. Zamiast krótkiej piłki, słyszymy jakieś filozoficzne wywody głównego bohatera. Następnie idzie rozwalić kilku typków, potem znowu wygłasza jakieś gadki. Aż chce mu się powiedzieć - "facet, trzeba było iść na uniwersytet, nie do CIA…".
Właśnie. Sonni Griffith (w tej roli Wesley Snipes) jest tajnym agentem amerykańskiego wywiadu. Pewnego dnia przylatuje do Rumunii (ciekawostka - w opisie dystrybutora jest informacja, że przybywa do… Polski) w celu skontaktowania się z tamtejszą mafią handlującą bronią. Przy próbie zakupu broni agent zostaje zdemaskowany. Po krótkiej wizycie w więzieniu dostaje jeszcze jedną misję - przy okazji powrotu do USA, ma zabrać ze sobą Nadię ("szczęśliwym" zbiegiem okoliczności jest poszukiwana przez tych typków handlujących bronią). Dalej… to już nieważne. Opowieść klasy B nie robi żadnego wrażenia. Co więcej, nie wnosi nic nowego, a korzysta z utartych schematów - ze złym skutkiem.
Ok, z trudem przełknęliśmy fabułę, teraz coś na poprawę nastrojów. Spodobały mi się sceny walki, tutaj nie da się do niczego doczepić (pewnie dlatego, że w tym czasie nie zwracamy uwagi na błędy). Wesley Snipes zręcznie powala kolejnych wrogów, robi zasadzki, z głową korzysta z otoczenia. Gangsterzy też nie dadzą sobie w kaszę dmuchać i ostro strzelają - ze skutecznością gorzej, ale do tego już się przyzwyczaiłem (zwłaszcza po "Gwiezdnych Wojnach", gdzie celność w szczytowych momentach wynosiła na oko 0,01%). Ogólnie mówiąc, strzelaniny są zdecydowanie na plus. Dochodzą do tego pościgi, również nieźle zrealizowane (pomijam sytuację, gdy do tunelu wjeżdża samochód uszkodzony, a wyjeżdża jak z salonu - może Sonni jest z zamiłowania mechanikiem?).
Teraz czas na całą serię zarzutów. Po pierwsze - dialogi. Pisząc, że są denne, sprawiam scenarzyście komplement. Tak idiotycznych tekstów jeszcze nie słyszałem (vide scena gdzie Dimitri mówi o matce Griffith). Dorzucając straszne kaleczenie języka angielskiego i słabą grę aktorów otrzymujemy okropną mieszankę głupoty i kiczu. Swoją drogą, nie wiedziałem że w Rumunii mówią do siebie w większości po angielsku.
Następną sprawą są spowolnienia akcji, w których bohater próbuje nas skłonić do refleksji.
Nawet byłbym w stanie to zaakceptować z żalem, ale nawet tutaj nie postarano się i animacja wygląda tak jak wygląda. Obraz się dziwnie przerywa, czasem mało co widać. Film akcji powinien nim zostać od początku do końca, a jeśli coś do niego ewidentnie nie pasuje - wywalić.
Nad muzyką nie ma się co rozwodzić, bo jeśli jest, to albo wkurzają nas jęki (wariant pesymistyczny), albo zapominamy, że ona istnieje (opcja optymistyczna). Podsumowując, jest wiele więcej filmów wartych uwagi niż ten. Nie próbuj go oglądać, chyba że naprawdę nie masz nic do roboty (wtedy i tak pięć razy się dobrze zastanów). Nie warto marnować czasu dla samych strzelanin czy Nadii :) Film przewidywalny w każdym momencie, nie mający w zasobie żadnych walorów. Zdecydowanie odradzam.