REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Dlaczego nie trawię Gwiezdnych Wojen [publi]

Próbowałem przezwyciężyć moją niechęć do Gwiezdnych Wojen. Naprawdę. Nawet obejrzałem ostatnio Gwiezdne Wojny: Zemstę Sithów. Przepraszam, obejrzałem to za duże słowo. Nie dotrwałem do końca. Ba, nawet dobrze "nie wszedłem" w film. Usnąłem po dwudziestu minutach. Nie wiem czy zaważyła na tym późna pora, czy też wiejące z ekranu nudy. Wybieram jednak drugą opcję, bo dałem radę obejrzeć potem dzieło zaserwowane przez jedną z komercyjnych stacji telewizyjnych. Nie wiem co jest przyczyną tego stanu rzeczy. Może mój spaczony polityką i historią najnowszą mózg? Niechęć do kosmitów? Bycie "anty" z zasady? Bynajmniej żaden z tych wariantów. Może pierwszy, ale tylko w niewielkiej jego części.

11.03.2010
21:42
Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Gwiezdne Wojny od dawna spotykały się z moją dezaprobatą. Zastanawiałem się, co ludzie widzą w tej sadze. Doszukiwałem się dziury w całym. Wielokrotnie próbowałem "nawrócić" się na Jasną Stronę Mocy. Bezskutecznie. Zrozumiałem, że to uniwersum nie jest dla mnie. Po prostu nie lubię kosmicznych klimatów. Jedyny film z tych realiów, który obejrzałem z wielką przyjemnością, to Apollo 13. Chociaż i on nie jest bezpośrednio powiązany z kosmosem. Książki science-fiction to wielkie nieobecne w moim dość bogatym zbiorze. Paraduje w niej dumnie Wiedźmin, ale wciąż zastanawiam się czy to aby gatunek czysto fantastyczny. Stanisław Lem, z całym szacunkiem do jego twórczości, to dla mnie tylko dobry bajkopisarz.

REKLAMA

George Lucas na "Gwiezdnych Wojnach" zarobił krocie. Bardzo dobrze, że się wzbogacił. Szkoda tylko, iż kolejne filmy płodził tylko z chęci zysku. Ciągle chodzi o to, by Jasna strona wygrała z Ciemną, dobro zwyciężyło itp. Fabuła jak dla mnie prezentuje jakość filmu klasy C. Sorry. Może dlatego, że wychowałem się na filmach wojennych, które bardzo często prezentują wysoki poziom fabularny. Ale to tylko moje skromne zdanie.

Ale nie tylko filmy spod znaku Star Wars są słabe. Znacznie gorsze są książki, które czytać bez przynajmniej kilkunastominutowego snu nie sposób. Tutaj fabuła jest denna i prosta jak konstrukcja cepa, zero powiązania miedzy poszczególnymi wątkami. Tak, jakby ktoś pisał to na kolanie w przedziale dla palących w trzynastym wagonie pociągu jadącego na stację "Dno i metr mułu". Kosmiczne nieporozumienie. Na dodatek czytając dopiski z tyłu książki miałem wrażenie, że pisał je brat cioteczny autora bądź autorki, wychwalając pod niebiosa te "dzieła". I mimo że nie znam się na s-f, tego po prostu nie da się czytać. A przeczytałem (tak, udało się) aż trzy i to nie tylko moja opinia.

Największa frustracja dopadła mnie jednak pewnego pięknego, ciepłego majowego wieczoru, gdzieś rok temu. Oto przechadzając się uliczkami malowniczego krakowskiego rynku postanowiłem zajrzeć do EMPIK-u. Tłumy przed sklepem około 21:00 wywołały u mnie niemałe zdziwienie. Pełno okrzyków i poklaskiwań. Owszem, Kraków stał się ostatnio obiektem zainteresowań młodych, szukających rozrywki Anglików, ale żeby aż tak popili? Nic z tych rzeczy. Właśnie tego dzień odbywała się w EMPIK-u impreza poświęcona Gwiezdnym Wojnom z okazji 30-lecia istnienia sagi. Kasy przy stoiskach z grami puste. Okazuje się, że ekspedientki znakomicie bawiły się wymachując mieczami świetlnymi w rytm muzyki, (która zresztą jest najmocniejszym elementem filmu, po szczegóły odsyłam do tekstu kolegi Huniera), a reszta zgromadzonych gości ochoczo pohukiwała. Obok stali goście poubierani w stroje Vadera i Chewbacci, którzy wzajemnie wymieniali się pocztówkami. Wieś-party, nie impreza. A pomyśleć, że tuż za rogiem czaił się żubr...eee, nie ta bajka... malutka księgarenka, z której wyniosłem książkę, bo połamałbym klawiaturę przy nieudanym podejściu do jakiejś misji w zakupionej grze. Może powinienem się leczyć, bo strasznie jestem nerwowy. Książka jednak ukoiła moja zszarganą osobowość. Pamiętam ten dzień do dzisiaj. Rozumiem, gdyby miało się to odbywać w cywilizowany sposób, niestety wyglądało to tak, jakby dopiero wypuszczono małpy z ZOO. Na szczęście wiem (patrz: redaktorzy PB), że są normalni ludzie będący fanami sagi Lucasa i wszystkiego, co z nią związane.

Ci, którzy już ostrzą na mnie noże i szukają zemsty za zjechanie Gwiezdnych Wojen, niech poczekają do końca mojego wywodu. Otóż... nie wszystko spod znaku SW jest złe! Pozostały jeszcze gry komputerowe, arcydzieła multimedialnej rozrywki. W moim osobistym rankingu tytułów "the best of the best" takie tytuły jak Star Wars: Knights of the Old Republic czy Star Wars: Racer to ścisła czołówka. Fabuła akcja, grafika, grywalność... Dalej wymieniać? Star Wars: Racer to hit. Pełne adrenaliny wciągające wyścigi, trasy obfitujące w wąskie przesmyki i przydrożne dopalacze. To chyba wystarczy za solidną rekomendację tego tytułu. Mimo ośmiu lat "na karku" gra nie postarzała się ani trochę. Z kolei KotOR to produkcja, której opisywać nie trzeba, bo liczby same mówią za siebie: metacritic.com - 92%, Gry-OnLine.pl - blisko 90% (stan na początek kwietnia 2008) i wysokie oceny w prasie. Chyba wystarczy. Już nie tak dobrą, acz solidną produkcją był RTS Empire At War, przy którym spędziłem wiele przyjemnych godzin. Studio LucasArts wykonało kawał dobrej roboty i do dzisiaj zbija na tych klasykach żyłę złota.

REKLAMA

Drugą i chyba ostatnią znaczącą (jak dla mnie) rzeczą, można by rzec ciekawostką, są filmy dokumentalne o tworzeniu Gwiezdnych Wojen. Wszystko jest ukazane od podszewki, pokazana jest konstrukcja planów zdjęciowych, sposoby użycia fajerwerków. Twórcy wprowadzają nas w arkana symulacji komputerowej i w przystępny sposób pokazują proces tworzenia postaci filmowych. Pomysł bardzo dobry, wykonanie od strony technicznej i merytorycznej bez zarzutu. Naprawdę ciekawie się to ogląda, dla przyszłych adeptów sztuki filmowej pozycja idealna, bo swoich porad udzielają także aktorzy grający w filmach.

Nie wszystko złoto, co się świeci - tak głosi staropolskie przysłowie. Parafrazując przytoczoną myśl, nie każdy miecz dobry, co się świeci. Chociaż tu o miecze świetlne w ogóle się nie rozchodzi, mimo iż to jeden z najważniejszych znaków rozpoznawalnych marki. Gwiezdne Wojny są dla każdego, tylko trzeba je pokochać. Mimo wielu prób, wciskania na siłę kitu, że to jest genialne, bo większość tak myśli, nie wyszło. Nie przekonałem się ani trochę, a te dobre strony Star Wars tylko zamgliły mi ostateczną ocenę sagi George'a Lucasa i wszystkiego, co z nią związane. Myślę, że fani mnie zrozumieją i nie oskalpują przy pierwszym kontakcie ze mną. Jeśli będzie odwrotnie, polecam wizytę u urologa. Albo nie, lepiej psychiatry, bo jedna szopka pt. "Na Wiejskiej" zdecydowanie wystarczy. Wydaje mi się jednak, że dacie mi spokój i nie będziecie męczyć. O to was niezmiernie proszę. Jeśli jednak ktoś nie zgadza się z moim zdaniem (konkretne argumenty proszę!), walcie śmiało! Niech Moc będzie z Wami, towarzysze!

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA