Po raz pierwszy od czasów Titanica Kate Winslet i Leonardo DiCaprio spotykają się razem w jednym filmie. Wszystko dzięki reżyserowi American Beauty, który postanowił wziąć na warsztat powieść Richarda Yatesa. I tak jak Titanic był epickim romansem odnawiającym hollywoodzką konwencję melodramatu, tak Droga do szczęścia Mendesa uporczywie z tym schematem walczy.
Frank i April zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia na jednym z manhattańskich przyjęć. Ona była studentką aktorstwa, a on nie wiedział co ma zamiar robić w życiu. Kilka lat później żyją wspólnie z dwójką dzieci w pięknym domu na przedmieściach Nowego Jorku. On pracuje w biurowcu w dziale sprzedaży, a ona całe dnie spędza na pilnowaniu rodzinnego domostwa. Zmęczeni szarą rzeczywistością chcą wyjechać do Paryża i wieść zupełnie inne życie niż w Ameryce. Aby jednak dojść do celu muszą sobie poradzić z opinią publiczną oraz wygasającym między nimi uczuciem.
Drogą do szczęścia Sam Mendes powraca do stylu American Beauty, który przyniósł mu sławę w Hollywood. Tym razem jednak tworzy opowieść miłosną analizującą ten etap życia małżeńskiego, gdzie romantyczne uniesienia minęły i trzeba przyjąć racjonalny, aniżeli emocjonalny tok myślenia. Frankowi i April w spełnieniu marzeń przeszkadza opinia publiczna - środowisko wokół, którego się obracają. Krytykują plany głównych bohaterów sądząc, że są one niedojrzałe i nieprzemyślane. Nic dziwnego. Akcja filmu rozgrywa się w latach 50. Wtedy, w świecie walczącym jeszcze ze skutkami II Wojny Światowej, Ameryka próbowała ukształtować i scharakteryzować walory, według których każdy obywatel powinien prowadzić godny tryb życia.
Mendes krytykuje tę prorodzinną propagandę. W swoim filmie stwierdza toksyczność i sztuczność małżeństw, które tworzą kolejny obraz "idealnej" amerykańskiej rodziny nienarzekającej na dobro materialne. Frank i April pragną jednak czegoś więcej. Para jest znudzona i zmęczona rolami jakie musi odgrywać w tym spektaklu społecznym. Intymność i prywatność jest tu złudna, ponieważ zgodnie z zasadami wyznaczanymi przez państwo, każdy wewnątrz ogniska domowego powinien czynić to samo. Jakiekolwiek odstępstwo od reguł traktowane jest jako pewien atak na tradycyjne wartości etyczne.
Tym samym, dla autora, przedmieścia to jedna wielka dystopia. Ludzie nie są pozbawieni wolnej woli, ale to jak żyć jest kierowane przez politykę państwową i media, a nie przez kościół i wartości chrześcijańskie. Każdy, kto sprzeciwia się temu systemowi jest mentalnie zgładzony i wyśmiewany przez resztę społeczeństwa. Mimo iż formy politycznej i medialnej w obrazie nie przedstawiono, to inność jest odpychana, bowiem obywatele zostali prawdopodobnie zmanipulowani do prowadzenia życia zgodnego z prorodzinną propagandą. Szczęście jest uniwersalne, a inna definicja tego słowa jest niedopuszczalna. Dlatego Stany Zjednoczone w latach 50 według Mendesa przypominają wielką pralnię mózgów, adaptacją orwellowskiej wizji świata z powieści 1984 przeniesionej na historyczne początki realiów przedmieść, gdzie mieszkańcami nie są ludzie zamożni, a jedynie przeciętna klasa średnia.
W tej rzeczywistości, Frank i April próbują odszukać zaginioną miłość. Dzięki kreacjom DiCaprio i Winslet cała historia staje się bardziej wiarygodna, chociaż czasem stwierdzamy, że w tym filmie zaprezentowana jest alternatywa dla Titanica - co by było gdyby Jack i Rose żyli razem po zatonięciu statku. Skojarzenia jednak automatycznie znikają, gdyż postaci prezentują zupełnie inny światopogląd. Najistotniejszym charakterem jest jednak chory psychicznie matematyk (rewelacyjnie zagrany przez Michaela Shannona), który jako jedyny rozumie parę głównych bohaterów i wierzy, że uda im się osiągnąć cel. Lecz rozmowy, do jakich dochodzi w trakcie dwóch spotkań są kluczowym elementem całego filmu. To właśnie wtedy zachowanie młodego małżeństwa diametralnie się zmienia, a wyobrażenie DiCaprio i Winslet jako pary romantyków zanika równie szybko. Kłótnie przesycone są niesamowitą dawką emocji, co powoduje, że film ogląda się z zapartym tchem.
Drogę do szczęścia można nazwać filmem antyamerykańskim, gdyż doszczętnie penetruje życie klasy średniej, gdzie Stany Zjednoczone są dystopią, a Europa utopią - perfekcyjnym miejscem do odnalezienia samego siebie. Taka krytyka sugeruje, że Amerykanie są puści i zmanipulowani idealnym życiem z tradycyjnym schematem rodzinnym. Melodramat Sama Mendesa nie trzyma się zatem typowych hollywoodzkich konwencji. Zamiast wyidealizowanych romantycznych chwil mamy antyromantyczną parę, która chce odbudować swój związek, ale ostatecznie zawodzi w spełnianiu swojego celu. Tym smutnym, a nawet depresyjnym zakończeniem, Mendes twierdzi, że każdy Amerykanin jest niewolnikiem podświadomego systemu wartości, który tkwi w mentalności obywateli od lat. Najwyraźniej jest to element wymagający innego podejścia. Ale jego wcześniejszy, aktualniejszy film American Beauty potwierdza, że do takich zmian jeszcze nie doszło.