Hasło promocyjne na plakacie dumnie głosi, że najnowszy film Julie Delpy to "komedia pełna testosteronu nie tylko dla lejdis ;-)". Polski dystrybutor Kino Świat chciał najwyraźniej masowo zaciągnąć do kina wszystkich wielbicieli Testosteronu oraz Lejdis. Okazuje się, że wszyscy fani tych polskich produkcji mogą się wielce rozczarować. Dwa dni w Paryżu są nietypowe i w niczym nie przypominają naciąganego i męczącego humoru tzw. polskich komedii hormonalnych.
Marion jest rodowitą Francuzką, ale od dłuższego czasu mieszka w Nowym Jorku. Tam spotkała Jacka, z którym jest już w dwuletnim związku. Para wraca właśnie z wakacji w Wenecji, które nie do końca się udały. Zanim jednak znajdą się w samolocie do Stanów Zjednoczonych, postanawiają spędzić dwa dni w Paryżu. Jack poznaje bliżej rodzinę Marion oraz jej byłych chłopaków, których spotykają podczas przechadzek paryskimi uliczkami. Problem polega w tym, że Jack nie zna francuskiego i zaczyna podejrzliwie spoglądać na to, w jakich relacjach jego dziewczyna pozostaje ze starymi kochankami.
Film Dwa dni w Paryżu nie może być nazwanym komedią omyłek. Delpy zrealizowała ambitną satyrę na dwa konkretne tematy. Pierwszym z nich to ewidentne porównanie kultur amerykańskich i francuskich. Autorka nie popada w patriotyzm i nie promuje własnej, ale stara się zaprezentować najważniejsze różnice obyczajowe. Francuzi są otwarci na rozmowy o sprawach intymnych, a swoje wywody przelewają nawet na szeroko pojęte pole sztuki współczesnej. Można tu również zauważyć seksualną swobodę w kontaktach nie tylko między byłymi kochankami, ale generalnie w relacjach damsko-męskich. Amerykanie natomiast są pokazani w zupełnie inny sposób. Jack raczej nie przypomina typowego jankesa, a w scenie początkowej można to zauważyć. Dochodzi w niej do konfrontacji mężczyzny ze swoimi rodakami, badającymi tajemnice kodu da Vinci. Delpy sugeruje, że Stany są krajem zmaterializowanym, co znacząco wpływa na zachowanie obywateli. Choć ostatecznie, Francuzi w oczach Amerykanów są niegrzeczni i niechlujni. To nie wszystko. Przerysowana postać Jacka skrywa również stopniowo narastającą panikę dotyczącą ataków terrorystycznych. To znak, że nowojorska społeczność najprawdopodobniej zaakceptowała tragedię 9/11, ale nadal odczuwają wewnętrzny strach przed kolejnymi zamachami.
Ten kontrast dwóch kultur służy znakomicie jako tło do analizy dzisiejszych związków, co jest drugim tematem satyry. Julie Delpy pobawiła się schematami i wykreowała zupełnie inny podział ról. Tutaj kobieta przyjmuje silniejszą rolę. Jest stanowcza i konsekwentna, co da się zauważyć w kontaktach z innymi ludźmi. Co więcej, Marion zostaje sportretowana jako fizycznie aseksualna w nieuczesanych włosach, grubych okularach i impulsywnym zachowaniem. Jack natomiast to typowy nowojorczyk rodem z filmów Woody'ego Allena. Jest sarkastyczny, cyniczny, neurotyczny i w dodatku ma objawy hipochondrii. Ta dwójka znakomicie udowadnia tezę, że dwa przeciwieństwa się przyciągają. Czasem nawet zastanawiamy się, jakim cudem oni ze sobą wytrzymują. I na tym polega cały zamysł francuskiej reżyserki.
W jednym z wywiadów Delpy nazwała Dwa dni w Paryżu "a post-romantic comedy". Nie jest to w takim razie typowa komedia romantyczna, z czym można się w zupełności zgodzić. Humorystyczne sytuacje Jacka i Marion są przedstawione na realnym gruncie. Dlatego nie odnajdziemy tu idei bajkowych amerykańskich romansów. Wręcz przeciwnie. Całość wydaje się być często antyromantyczna jeśli spojrzymy na przykład na sceny łóżkowe, czy wspólne rozmowy. Autorka wrzuciła do scenariusza garść brutalnej rzeczywistości, która ujawnia się na każdym kroku. Z jednej strony, etap w jakim są bohaterowie trwa dwa lata, więc czas zauroczenia minął już dawno, ale z drugiej pokazana jest potrzeba zmiany, konkretnego kroku naprzód. Mimo iż nagle stajemy się obserwatorami związku Jacka i Marion, to zauważamy, że nie jest to bogata w uczucia relacja. Cały czas wydaje się, że brakuje albo zaufania ze strony mężczyzny albo wierności od kobiety. Pisząc scenariusz Delpy okazuje się znawczynią w temacie i całość prezentuje w sposób ironiczny. Zabawne tu są nie tylko sytuacje odwrócenia ról, czy konfrontacje dwóch kultur, ale przede wszystkim sarkastyczne komentarze Jacka oraz frywolność Marion. Humor na najwyższym poziomie.
W produkcji można odczuć inspirację innymi filmami. Jednym z najbardziej oczywistych wzorów jest tu stonowany Przed Zachodem Słońca Richarda Linklatera, do którego Delpy napisała scenariusz wraz z Ethanem Hawkiem. Mimo iż film nie przypomina spotkania dwóch znajomych, to koncepcję dialogu z pewnością stąd zapożyczyła. W końcu cały humor przejawia się w komentowaniu rzeczywistości, nasuwając skojarzenia do różnych kulturowych dzieł lub ciekawostek na temat świata, co było siłą napędową obrazu Linklatera. Sprawia to, że całość jest nadzwyczaj interesująca. Lecz są tu jeszcze powiązania do innych filmów. Zafascynowanie Kodem DaVinci amerykańskich turystów, zdjęcie na moście przyrównane do Ostatniego Tanga w Paryżu Bertolluciego, czy nawet konkretna aluzja do niemieckiego kina ekspresjonistycznego Fritza Langa tu udowodnione na przykładzie M, które Jack ogląda nocą na laptopie. Można pokusić się o szczegółową analizę porównawczą, ale sama Delpy powiedziała w wywiadzie, że są to jedynie przykłady udowadniające całkowicie inną naturę bohaterów względem swoich własnych kultur.
Dwa dni w Paryżu można bez problemu nazwać komedią z gatunku "post-romantic". Francuska artystka z wdziękiem i ambitnym humorem prezentuje nie tylko starcie dwóch kontrastujących kultur, ale stawia również pod znakiem zapytania przyszłość dzisiejszych związków. Pomimo iż głównych bohaterów trudno zaszufladkować, to posiadają te same problemy, co każda przeciętna para. Szukają szczęścia i fizycznych przyjemności zapominając o wspólnym poznaniu, co znakomicie zostaje uargumentowane w jednej z końcowych scen kłótni. Może to społeczny strach przed zaangażowaniem? Może udowodnienie, że ciężko jest tworzyć związek, gdy mężczyzna i kobieta pochodzą z różnych kultur? Delpy na szczęście rozwiewa wątpliwości w zakończeniu, które trzyma nas w niepewności aż do ostatniego kadru. I wtedy stwierdzicie jedno - tak znakomitego i prawdziwego filmu jeszcze nie widzieliście!