REKLAMA

Evan Wszechmogący - recenzja filmu

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, co byście zrobili, gdyby Bóg obdarował Was boską mocą? Nie? To dobrze, bo niektórym (w tym mnie) wystarczą wrażenia z filmu/ów. Wolę, gdy mnie nosi na bujanie w obłokach, włączyć "Bruce'a Wszechmogącego", gdzie główny bohater został obdarowany specjalną mocą, dzięki której mógł czynić cuda niewidy. A jak ktoś nie ma dość, to zapraszam dalej. Twórca powyższej produkcji zdecydował nie rozstawać się z tą tematyką i poczęstował nas, widzów, kolejnym filmem z cyklu "Wszechmogący", tym razem Bruce został zastąpiony Evanem. Czy wyszło to na dobre? To zależy...

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Zanim przejdę do sedna, pragnę rzec, że fani "Bruce'a" mogą "Evanem" być rozczarowani, rzekłbym nawet - bardzo. Tak naprawdę wspólne mają tylko drugi człon tytułu - "Wszechmogący" - i że obaj zostali wybrani przez Boga. "Evan Almighty" nie jest tą samą głupawą komedią w stylu swojego "poprzednika". Mianuje raczej do typowej, spokojnej oraz familijnej produkcji. Co nie znaczy, że śmiesznych "jołków" brak. Po prostu ten film, jak i "Bruce Wszechmogący", mają swoich zwolenników i przeciwników. "Evan" jako komedia dla całej rodziny spisuje się doskonale. Przy nim może dobrze bawić się całe grono rodzinne, o czym nie mogłem powiedzieć o pierwszym "Wszechmogącym"; nie każdy przecież trawi Jima Carrey'a i jego debilne wręcz wygłupy na ekranie telewizora (ja raczej należę do tych, którzy lubią, ale to nie znaczy, że "Evan" mi nie podszedł, bo jest wręcz przeciwnie - spodobał mi się bardzo).

REKLAMA

Fabuła jest - jak to bywa w komediach - prosta jak konstrukcja cepa. Opowiada o losach Evana Baxtera i jego słodkiej, uroczej rodziny. Pan Baxter, jako jeszcze dziewiczy kongresmen, przeprowadza się do nowego - lepszego - domu.

Wszystko układa się doskonale dopóki, dopóty nie nawiązuje z nim kontaktu nie kto inny, jak sam Bóg. Wtedy jego życie zmienia się diametralnie. Dostaje zlecenie zbudowania Arki niczym biblijny Noe. Evan z początku niezbyt przejął się owym zdarzeniem (spotkaniem z Bogiem). Dalej - jak gdyby nigdy nic - zajmował się swoją pracą. Do momentu, kiedy wokół niego zaczęły dziać się nad wyraz dziwne zjawiska... takie jak przyklejające się (w przenośni i dosłownie) do jego ciała ptaki czy rosnąca piorunem broda, której - co dziwniejsze - zgolić, olaboga, nie szło. I tak oto życie Baxtera legło w gruzach.

Wielu zapewne zastanawia się, czy zamiana głównego aktora z Carreya na Steve'a Carella była dobrze przemyślanym posunięciem. Pewnie gdyby Jim zagrał w tym filmie, dostalibyśmy kolejną, idiotyczną komedią a'la obie części Ace Ventury czy właśnie "Bruce Wszechmogący". Carell na szczęście odegrał swoją rolę perfekt i nie można mu nic a nic zarzucić. Potrafi rozweselić, nie strzelając min jak Jim Carrey. "Evan Wszechmogący" jest zdecydowanie dla ludzi spokojniejszych, którzy mają ochotę na normalną, zwyczajną, bez "jełopowego" humoru komedię. I nie zabrakło wcale śmiesznych gagów, które rozweselają głównie za sprawą Rity (w tę rolę wcieliła się Wanda Sykes) i właśnie Steve'a. Morgan Freeman (w roli Boga) to już klasa sama w sobie - nic do dodania, nic do ujęcia. Natomiast zawiodła mnie gra Johna Goodmana (pamiętacie Flinstonów?:)) i - według mnie - jest to jeden z gorszych filmów z jego udziałem, jakie widziałem. Na szczęście pierwszo- i drugoplanowe postaci zalepiły tę lukę doskonale.

REKLAMA

Czy można temu filmowi coś zarzucić? Jedni mogą być nim zachwyceni, drudzy - rozgoryczeni. Wszystko zależy od tego, na jaki film się człowiek nastawia. Jeśli oczekujecie typowej, familijnej komedii, będziecie bezapelacyjnie zachwyceni, a na pewno nie rozczarowani. Jednakże ktoś, kto myślał, że otrzyma po prostu drugą część "Bruce'a Wszechmogącego", jest w błędzie i może się srogo zawieść. Reżyser obu części w tytule z "Wszechmogącym", Tom Shadyac, stworzył film, który winien zainteresować obopólnie grupy fanów i antyfanów "Bruce'a", lubiących zwykłe, zabawne, bez przesadyzmu, komedie.

Jeśli pragniecie czegoś bardziej głupiego, to polecam "Gang dzikich wieprzy", które również zostały (podwójnie!) zrecenzowane w tym numerze Playbacku (opinie są - jak widać - skrajnie różne). Zaś innych oczekujących, ot, prostej komedii odsyłam do "Evana Wszechmogącego", który wcale nie jest gorszym filmem niż powyższy. Po prostu oba są przeciwieństwem, ale w ramach jednego gatunku. To już zależy od Was, co wolicie i co macie ochotę obejrzeć. Ja wybrałem oba filmy, jestem zadowolony z obu i nie żałuję wydania nań mamony. :)

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA