5 rzeczy, których inne festiwale powinny się uczyć od Fest Festivalu. I 4, które trzeba naprawić przed 2. edycją
2 dni, kilkadziesiąt gwiazd i 8 scen z różnorodną muzyką – za nami Fest Festival 2019. To pierwsza edycja tej imprezy, która odbyła się w Chorzowie, w Parku Śląskim. Czy to dobry początek czegoś, co może być – obok OFF Festivalu i Tauronu – muzyczną wizytówką regionu?
Kiedy tylko dowiedziałam się o Fest Festivalu, który w tym roku zaliczył 1. edycję w chorzowskim Parku Śląskim, wiedziałam, że muszę tam być. Dobrze znam tę przestrzeń – sam park, a także Chorzów i Katowice, miasta znajdujące się w jego obrębie. To miejsca, w których często i regularnie bywam, dlatego byłam niezmiernie ciekawa jak ekipa z Follow The Step, odpowiadająca za organizację Fest Festivalu, zaadaptuje ten teren.
Przyznam, że pierwsza myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie, gdy usłyszałam o imprezie, brzmiała: że też nikt inny na to wcześniej nie wpadł!
Park Śląski to świetne miejsce zajmujące ogromną powierzchnię na styku kilku miast, które – teraz wiem to już na pewno – idealnie nadaje się na takie wydarzenie, łącząc pewną dzikość ze względu na ogrom przyrody z nietuzinkową architekturą i infrastrukturą pozwalającą zachować miejski styl. I choć – wnosząc po ich komentarzach – mieszkańcy sąsiadujących z parkiem osiedli nie podzielają mojego zdania ze względu na hałas, jaki do nich docierał (hej, nie po raz pierwszy i ostatni w miastach gra muzyka!), ja już czekam na 2. edycję Festu.
Bo trzeba sobie powiedzieć jedno – organizatorzy imprezy mają się czym pochwalić, choć jest kilka elementów, nad którymi powinni popracować, by było jeszcze bardziej FEST.
5 rzeczy, które się udały na Fest Festivalu:
Gwiazdozbiór i osiem planet
W trakcie trwania Fest Festivalu spragnieni muzycznych wrażeń mogli bawić się aż na 8 scenach, które rozmieszczone były na sporej części Parku Śląskiego, m.in. Polach Marsowych, w okolicy Kapelusza oraz na Kręgu Tanecznym. Goście mieli szansę odwiedzić Fest Main Stage, Coke Tent Stage, Silesia Stage, New Stage, Taneczny Krąg, sceny Raban, Astral oraz Club. Wystąpiło na nich kilkudziesięciu artystów z – można powiedzieć – zupełnie innej beczki, bo obok Sevdalizy czy Viagra Boys mieliśmy Alana Walkera, na innej scenie grał Kiasmos, a oprócz Rau wystąpił też np. Paweł Domagała.
Już przed festiwalem dało się wyczuć „podśmiechujki” niektórych zainteresowanych wydarzeniem, że to połączenie artystów jest co najmniej niecodzienne. I jasne, można było odnieść wrażenie, że na festiwalu przecięły się drogi ludzi, którzy nigdzie indziej nie mogliby się spotkać. Ale właśnie w tym koncepcie jest coś interesującego, bo pozwala otworzyć się na nowe doświadczenia, przede wszystkim muzyczne. Za Fest Festiwalem stoi prosta idea – bawić się fest i to rzeczywiście się udało, bo atmosfera każdej ze scen (chociaż trzeba przyznać, że te kameralne podbiły moje serce bardziej niż scena główna) była wyśmienita, unikalna.
Ogrom artystów – wystąpiło ich kilkudziesięciu – sprawił, że nie można było narzekać na to, że nic się nie dzieje. Ba, miałam mały kłopot, żeby być na wszystkich występach, które mnie interesowały. I choć niektórzy uczestnicy zarzucali organizatorom, że źle rozplanowali część koncertów, nie jestem pewna, czy dało się to zrobić w tym czasie lepiej i inaczej. Gdyby festiwal trwał 3 dni (liczę na to, że w przyszłym roku się uda!) z taką liczbą artystów pewnie pojawiłyby się pretensje, jak przy tegorocznej edycji Open'er Festivalu, że wydarzenie można by skrócić i zamiast 4 dni wystarczyłyby 2, bo jest nudno.
Pisząc o Fest Festivalu, na pewno nie można nie wspomnieć o rewelacyjnych występach gwiazd, grze świateł, kolorach. Ogromne wrażenie zrobił na mnie występ Meute, niemieckiej orkiestry, która – wykorzystując bębny i instrumenty dęte – przedstawia swoją wersję muzyki techno. Brzmi to i wygląda niesamowicie, ich obecność na scenie to prawdziwe show. Publiczność zachwycili też Little Dragon, Sevdaliza, Alan Walker i Lost Frequencies, których występy można zaliczyć właściwie do performensu. Wartymi uwagi punktami programu byli Christian Löffler, Disclousure, Viagra Boys, Rau, Metronomy czy Roisin Murphy.
Magiczne miasteczko festiwalowe
Muzyka to jedno, ale to co Follow The Step zrobili z terenem Parku Śląskiego zasługuje na 5 z plusem, albo nawet ocenę celującą! Byłam w swoim życiu na kilku festiwalach w Polsce w ostatnich paru latach, ale żadem nie był tak przepiękny jak Fest Festival. Kolory, światła, instalacje artystyczne doskonale wpisały się w znaną mi przestrzeń – jestem przekonana, że ci, którzy w Parku Śląskim znaleźli się po raz pierwszy, byli zaskoczeni, jaką perełkę skrywa Śląsk.
Na dużą pochwałę zasługują też miejsca do relaksu: hamaki, poduchy, palety, dywany, siedziska – organizatorzy spisali się wybornie. Atmosfera była wspaniała, Park Śląski, który na co dzień jest urokliwy, zamienił się po prostu w magiczne miejsce, aż chciałoby się, by tak wyglądał na codzień z tymi wszystkimi migocącymi elementami, żaróweczkami czy kolorowymi miejscami do chill-outu. Jestem absolutnie zachwycona – udało się wpisać idealnie w tę przestrzeń poszczególne mniejsze strefy, zachowując balans pomiędzy intymnością a imprezą masową.
Krąg Taneczny pod egidą klubu Smolna
O muzyce powiedziałam już nieco, ale Taneczny Krąg zdecydowanie zasługuje na osobny punkt relacji. To miejsce jest idealne na zorganizowanie koncertów muzyki elektronicznej. Poza tym, że z pomysłem wykorzystano architekturę parku, zadbano o inne szczegóły – światła to istny majstersztyk, a przygotowanie siedzeń na kręgu umożliwiło wygodne uczestniczenie w występach w zależności od nastroju.
Przyznam, że to właśnie tutaj spędziłam najwięcej czasu, bynajmniej nie siedząc i jestem zachwycona atmosferą tej sceny. Występy Kiasmos, Kollektiv Trumstrasse, Reiniera Zonnevelda, Oxii i Virginii były wy-śmie-ni-te. To na tej scenie tętniło życie, a ludzie po prostu stawali się muzyką. Za rok musi być powtórka – Follow The Step, nie macie innego wyjścia. Wydarzyła się prawdziwa techno-bajka!
Kolejka tylko nad głową
Jeśli ktoś na Fest Festiwalu szukał kolejki, to mógł znaleźć tylko kolejkę ELKA, która rozpościera się nad Parkiem Śląskim i pozwala obejrzeć teren z lotu ptaka. Stoiska z jedzeniem i napojami zostały naprawdę bardzo dobrze rozlokowane na całym festiwalowym terenie, tak samo jak toalety. Zapomnijcie o bieganiu z jednego końca imprezy na drugi, aby coś zjeść. Nieopodal każdej sceny były punkty gastronomiczne oraz miejsca z piciem alkoholowym i bezalkoholowym. Wszystko szło sprawnie i bez długiego oczekiwania można było zakupić to, na co miało się ochotę.
Coś, co zrozumiesz tylko, jeśli byłeś... kiedy 2. edycja?
Jest coś takiego w tego typu wydarzeniach, że jeżeli wszystko gra, czyli najważniejsze: muzyka, ludzie i pogoda, to można wybaczyć jakieś nieodciągnięcia, bo człowiek ma wszystko to, czego potrzebuje podczas imprez plenerowych. I Festowi udało się to dowieźć (chociaż na część rzeczy organizatorzy wpływu nie mieli) oraz podkręcić to wszystko pięknymi efektami wizualnymi. To wystarczyło (tylko tyle i aż tyle), żeby ocenić ten dwudniowy festiwal na co najmniej czwórkę z plusem. A niech tam, piątkę – bo bawiłam się rewelacyjnie.
Trudno teraz oddać nastrój tego miejsca i myślę, że najlepiej zrozumieją mnie ci, którzy byli na Feście przez dwa dni i zachwyciła ich magia kolorów, a line-up satysfakcjonował, nawet jeśli po drodze wszystko się nie udało. Było luźno, wakacyjnie, swobodnie, mocno muzycznie. Wbrew pozorom to wcale nie jest takie łatwe – stworzyć wyjątkową atmosferę miejsca. I choć Open'er (nie tylko) w tym roku miał pogodowego pecha, to na próżno na nim szukać tego klimatu, który można było poczuć w Parku Śląskim. To kiedy następna edycja?
4 rzeczy, które trzeba naprawić przed 2. edycją Fest Festivalu:
Eko-brak-logiki
Przed Fest Festivalem jego organizatorzy szumnie ogłaszali, że fest będzie eko. Że będą popielniczki przenośne dla palaczy, że nie będzie tony plastiku, że będzie woda za darmo dla każdego, że... Cóż woda była, choć rozdawana w m.in. plastikowych kubkach i skończyła się około północy (albo i wcześniej) pierwszego dnia festiwalu (potem na szczęście uzupełniono ją na dzień kolejny), a co do reszty... Nie potrafię zrozumieć, dlaczego – biorąc pod uwagę, że to standardowe rozwiązania np. na OFF-ie czy Open'erze – ekipa odpowiedzialna za imprezę nie podjęła decyzji o wprowadzeniu kubków wielokrotnego użytku, które uczestnicy mogliby kupić za kaucję, a potem oddać, opuszczając festiwal.
Jeśli ktoś chce nazywać festiwal „festiwalem eko”, to takie rozwiązanie aż prosi się o wprowadzenie jako jedno z pierwszych. Niezrozumiałe jest też dla mnie sprzedawanie butelek wody mineralnej czy źródlanej bez zakrętki, kiedy na teren festiwalu można było wnosić – przynajmniej półlitrowe, bo taką miałam ze sobą – puste butelki, aby do nich nalać sobie ogólnodostępnej wody. Czy było fajnie? Tak! Czy było ekologicznie? Nie. I na nic się zdadzą kosze do segregacji śmieci, bo jednym z najlepszych i jednocześnie najsłabszych ogniw na takich imprezach są ludzie. A nie wszyscy dbają o przestrzeń wokół siebie, niektórym trzeba po prostu nie dać możliwości. Gwarantuję, że kubka za 7 czy 10 zł z taką swobodą pod nogi nie wyrzucą.
Sprzedam bilet, bo Wu-Tang Clan!
Informacja dzień przed festiwalem, że nie wystąpi jeden z headlinerów jest przykra i może wkurzyć uczestników – wszak wielu na Fest jechało z drugiego końca Polski. Czy było wcześniej wiadomo, że Wu-Tang Clan nie wystąpią, a czekano z ogłoszeniem do ostatniej chwili? Nie chcę dywagować. Jedno jest pewne, chociaż post mówiący o tym, że zespołu nie będzie, był całkiem w porządku i niektórzy festiwalowicze docenili ten gest, to fakt, że nie przygotowano oficjalnego oświadczenia w sprawie zwrotu biletów (ci, którzy chcieli oddać byli kierowani na skrzynkę e-mailową), jest kiepski. Wiadomo, że takie rzeczy mogą się wydarzyć, że nie da się ustrzec przez nagłymi wypadkami czy rozkapryszonymi gwiazdami, ale niesmak pozostaje i niezałatwienie publicznie sprawy do końca. Ostatecznie na Fest Festivalu zamiast Wu-Tang Clan pojawił się raper Schoolboy Q, który w swoich postach na Instagramie wyśmiał polską publiczność i festiwal. Strzał w stopę.
Chaos i udajemy, że nic się nie stało
Ten punkt poniekąd wiąże się z poprzednim – mam wrażenie, że organizatorzy Festu powinni popracować nad komunikacją i pewną organizacją, że tak powiem, techniczną. Drugiego dnia imprezy na scenie warszawskiego klubu Smolna, czyli Tanecznym Kręgu, doszło do zmiany artystów, a dwóch z nich nie pojawiło się wcale - Vitalic i Vaal. Na fanpejdżu Fest Festiwalu na Facebooku nie pojawiło się ani słowo o tym (możecie odpowiedź Festu przeczytać w powyższym poście), a organizatorzy zasłaniali się tym, że już Smolna podała tę zmianę. Przyznam, że takie tłumaczenie brzmi jak żart. A jeśli dodać do tego fakt, że w aplikacji festiwalowej informacje nie były uaktualniane na bieżąco albo wcale, to naprawdę robi się nieprzyjemnie. Pojawiły się pewne plotki, że fakt, iż koncert Vitalica nie odbędzie się w Polsce, był znany już kilka tygodni temu. I co wy na to, Fest Festival?
A kiedy trzeba wrócić do domu...
Powrót do domu nie okazał się ogromnym problemem (chociaż ceny kursów Ubera, Bolta i Free Now były naprawdę... szalone), ale żałuję, że Fest Festival nie wziął przykładu z np. Open'era i Orange Warsaw Festival – tam były przygotowane strefy odjazdu w partnerstwie z którąś z powyższych usług i nie trzeba było nerwowo zamawiać samochodu z kierowcą – wystarczyło ustawić się w kolejce i poczekać. Samochody po prostu cały czas przyjeżdżały na teren festiwalu i odwoziły uczestników, a potem wracały, by zabrać kolejnych. Ci, którzy podjeżdżali też na teren festiwalu, korzystając ze środku transportu partnera festiwalu, mogli się dostać się bliżej wejścia. A oprócz tego marki przygotowały zniżki dla festiwalowiczów. Tutaj tego zabrakło, a szkoda.
Koniec końców, odpowiadając na pytanie, które samo ciśnie się na usta: Fest był FEST!
Liczę na to, że te potknięcia będą nauczką na przyszłość. Niektóre z nich, jak walające się pod nogami śmieci (chociaż ekipa sprzątająca działała w trakcie imprezy!), trochę uprzykrzały życie, ale plusy wzięły górę nad minusami. Czekam na Fest Festival 2020!