Po 9 sezonach i wielu, wielu godzinach opowieści Ted zakończył swoją historię. Jak sam twierdzi, opowiedział ją zwięźle i wszystkie degresje były niezbędne. Dwójka jego dzieciaków (swoją drogą chętnie prześledziłabym, czy ich ubrania się zmieniały, bo pozy na kanapie rzadko) jest odmiennego zdania. Ta opowieść wcale nie jest o tym, jak ich ojciec poznał ich matkę. A więc o czym? Tego, kluczowego dla całości serialu smaczka wam nie zdradzę - musicie sami obejrzeć ostatni odcinek, "Last Forever", składający się z dwóch części i trwający ponad 40 minut.
Finałowy epizod "Jak poznałem waszą matkę" to przede wszystkim dwa wesela, na które wszyscy czekali. Barney żeni się Robin, a Ted poślubia Tracy, czyli tytułową matkę. Dwie szczęśliwe pary nie są żadnym zaskoczeniem - już od jakiegoś czasu wszyscy wiedzieliśmy, że tak to się skończy. Całe szczęście, że twórcy nie osiedli na laurach i obyło się bez prostego i przewidywalnego "żyli długo i szczęśliwie". "Last Forever", choć nieco przydługi i trochę przytłaczający, jest - ostatecznie - dobrą klamrą dla tej historii zamkniętej w ponad 200 odcinkach.
"Last Forever" to - jak to zwykle w "Jak poznałem waszą matkę" bywa - krótka historyjka z długą dygresją. Tym razem naprawdę długą, bo aż kilkuletnią. W ostatnim odcinku dowiadujemy się, jak wyglądało kilka ładnych lat życia naszych głównych bohaterów. Nie zawsze było wspaniale i cukierkowo - będą rozstania i powroty, nowe twarze, ale i te stare, zmienione. Skompresowanie kilku lat wydaje się niezbędne z dwóch powodów. Po pierwsze, tak bardzo zżyliśmy się z bohaterami (a przynajmniej ja!) "Jak poznałem waszą matkę", że nie wyobrażamy sobie zamknięcia całej opowieści bez nakreślenia szerszego kontekstu i pokazania "co dalej?". Po drugie, samo zakończenie, można by rzec "finał finału", bez wszystkich nawiązań, faktów, zdarzeń nie byłby możliwy do realizacji i zwyczajnie - nie byłby tak dobry i zaskakujący.
Ten odcinek to naprawdę pozytywne uwieńczenie wszystkiego co było do tej pory, zwłaszcza, że od kilku sezonów serial po prostu gasnął. Natężenie problemów, dorosłość, śmierci sprawiły, że momentami robiło się zbyt ckliwie i za ciężko. W "Last Forever" też - niestety - nie obyło się bez łez, napięcia i melancholii, ale z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że ostatnia scena rekompensuje wszystko. Trzymałam za to kciuki!