REKLAMA

Furtka do ogrodu wspomnień

Jest to już piąta część cyklu opowiadającego o przygodach Owena Yeats'a. Zaraz, zaraz, przecież już ukazały się części szósta i siódma, czemu więc ta ujrzała światło dzienne dopiero teraz? Przyznam szczerze, że zaciekawiła mnie ta niezgodność chronologiczna i postanowiłem, że nie spocznę, dopóki nie dowiem się co jest grane. Po krótkiej chwili szperania w Internecie, już wszytko było jasne. Dębski wydał tą książkę dopiero teraz, bo najzwyczajniej w świecie kiedyś tam zgubił maszynopis, który niefortunnie okazał być się jedynym, jaki posiadał. Może nie tyle co zgubił, ale pożyczył. I tak dopiero po latach, niespodziewanie udało mu się odzyskać swoją zgubę. Ot, dosyć niecodzienna historia o tym, jak maszynopisy potrafią kroczyć własnymi drogami. Byłbym zapomniał - autor opisał całe zajście w posłowie tego wydania…

Rozrywka Blog
REKLAMA

Tak więc skoro już wiecie, skąd się ta powieść wzięła, mogę przejść do tego co w niej znajdziemy. Ale żeby oddać pełen obraz tego, jak tą książkę odebrałem chciałem najpierw wspomnieć o czymś innym - pulp fiction. I od razu mówię, że nie chodzi tu o ten film, ale o gatunek literacki. Jeśli ktoś się interesuje popkulturą, doskonale wie, o co chodzi. Jednak dla tych, którzy z takimi rzeczami są na bakier, już wyjaśniam. Pulp Fiction (możecie też spotkać się też z określeniem mass market paperback, ale dla ułatwienia, będę używał tej krótszej charakterystycznej nazwy) to określenie dla tanich wydań powieści przygodowych. Pierwsze z nich ukazały się w latach pięćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych i, już w trochę innej, zmienionej formie, ukazują się do dziś. Słowo pulp w nazwie to potoczne określenie dla niskiej jakości papieru, na którym były drukowane wszystkie te fikcje, fikcje, które w zasadzie można zaliczyć do literatury niższych lotów. Zmyślne historie, wartka akcja, ale nic ponadto - rozrywka za kilka centów. Ale nawet w tutaj możemy znaleźć perełki, które z czasem stałe się kultowe. Jedną z nich są powieści detektywistyczne autorstwa Raymonda Chandlera - kto zna tego pana, już zapewne wie o czym, a w zasadzie o kim mowa - Philip Marlowe, prywatny detektyw. Wolny strzelec, taki który nie sypia i cały czas chodzi w prochowym płaszczu i kapeluszu, na śniadanie pija Old Forstera, a na obiad Four Roses, nie sypia i cały czas pali swoje ulubione papierosy - Camele. W zasadzie nie sypia, a jego główne zajęcie to rozwiązywanie spraw nie do rozwiązania, które zlecają mu tajemnicze eleganckie kobiety, co i rusz pukające do drzwi jego zapuszczonego gabinetu. O tak, zaszczuty i samotny, wyzuty z uczuć, zawsze opanowany, a już na pewno profesjonalny prywatny detektyw. Oczywiście przesadziłem z opisem Marlowa, ale mam nadzieję, że pomoże to Wam wyobrazić sobie kim powinien być bohater porządnej powieści detektywistycznej, którą w zasadzie śmiało można zaliczyć do kryminałów. Tak więc Eugeniusz Dębski oddaje w nasze ręce kryminał z Owenem Yeatsem w roli głównej, który jest wszystkim tym czym Philip Marlowe nie jest, a może na odwrót? Bo co do tego, że chandlerowski Marlowe był dla naszego rodzimego Owena pierwowzorem, nie mam żadnych wątpliwości. I dlatego właśnie go nie lubię. Yeats ma żonę, dzieci, ładny dom. Owszem, nie stroni od alkoholu, papierosy też lubi, dobrze strzela. Jest też naprawdę świetnym detektywem - inteligentny, błyskotliwy, zawsze o krok przed wszystkimi, ale ta rodzina i stateczność… To wszystko robi z niego bardziej super bohatera. A, i byłbym zapomniał, Owen jest pisarzem, i to cenionym, pisze świetne opowieści, które w głównej mierze opiera na własnych doświadczeniach. I to na dobrą sprawę przesądza o tym, że dla mnie taka kreacja prywatnego detektywa jest zbyt cukierkowa, a nawet tak przesłodzona, że aż mdli.

REKLAMA

A co znajdziemy w "Furtce…"? Nasz Owen przebywa tym razem w Europie, gdzie został zaproszony na konwent pisarzy. Jak się już pewnie domyślacie wplątuje się w pozornie niewinną aferę, która, jak to zwykle bywa, okazuje się być tylko wierzchołkiem góry lodowej. Na obczyźnie nasz detektyw mimo wielu problemów, natury, można by rzec, techniczno-prawnej, i tak radzi sobie doskonale. Doświadczycie kilku pościgów, paru strzelanin, a i jakaś zasadzka się też znajdzie. Wszystko to napisane dosyć prosto i przystępnie - szare komórki się nie przemęczą. Sytuacje i postacie opisane na tyle, ile potrzeba, bez zbędnego wnikania w szczegóły. Zwięzłe dialogi i zakończenie, które nie zaskakuje. Tak więc traktowanie tego jako kryminału to chyba lekka przesada. Natomiast jeśli szukacie lekkiej i szybkiej rozrywki - to trafiliście w dziesiątkę.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA