Miałem pewne obawy związane z piątym sezonem "Gry o tron". Jak dotąd serial był z roku na rok coraz lepszy, więc zasadniczo nie miałem ku temu wielu racjonalnych powodów, ale ze względu na to, że wkracza on właśnie na etap, na którym książki George'a R. R. Martina robią coraz nudniejsze, gdzieś z tyłu głowy kłębiły mi się myśli, że i telewizyjną adaptację może spotkać taki los. Po pierwszym odcinku stwierdzam, że chyba niepotrzebnie się tego bałem.
Internet wczoraj oszalał, bowiem w dniu oficjalnej premiery piątego sezonu "Gry o tron" na torrenty wyciekły cztery pierwsze odcinki serialu. I to podobno w całkiem niezłej jakości. Rosnące podekscytowanie internautów obserwowałem z pewnym niedowierzaniem. Totalnie abstrahując od kwestii piractwa, nie potrafię zrozumieć, po co ktokolwiek miałby chcieć teraz obejrzeć niespełna pół serii naraz, by na kontynuację czekać potem kilka tygodni. Widziałem zatem tylko pierwszy odcinek i to na jego podstawie pisany jest ten tekst.
Liczę, że nie jestem w mniejszości i że lada moment Sieci nie zaleją spoilery z oficjalnie jeszcze niewyemitowanych części, choć pewnie się oszukuję i chcąc nie chcąc (zdecydowanie bardziej nie chcąc) dowiem się, co się wydarzy na długo przed tym, jak na HBO GO trafi drugi odcinek "Gry o tron". W zasadzie nie powinno to na mnie robić wrażenia, bo fabułę książek znam dość dobrze, ale jednak twórcy serialu potrafią zaskoczyć, co udowadniali już niejednokrotnie.
I - zgodnie z zapowiedziami - będą to robić nadal.
Potwierdza się to zresztą już na samym początku. Ci, którzy czytali książki bez problemu wychwycą pewne subtelne zmiany wprowadzone w serialu, jak choćby fakt ujawnienia ambicji i prawdziwej roli Varysa już na tak wczesnym etapie. Zdecydowanie ciekawiej zarysowane zostały postaci Margaery Tyrell i Daenerys Targaryen - ta ostatnia jest budowana wiarygodniej niż u Martina.
Choć w pierwszym odcinku obyło się bez drastycznych różnic między fabułą serialu a książek, ekscytujący jest sam fakt, że może do nich dojść.
Ba, że na pewno do nich dojdzie. Poza wszystkim innym, to właśnie oczekiwanie na przygotowane przez scenarzystów zmiany względem literackiego pierwowzoru daje mi w tej chwili największą frajdę z oglądania tego serialu.
"Gra o tron" w piątym sezonie zaczyna się raczej powoli, ale wcale nie znaczy to, że brak jej dramatyzmu. Wręcz przeciwnie, pierwszy odcinek naprawdę trzyma w napięciu. Bardzo udanie nakreślono w nim poszczególne wątki. Zgrabnie wypada też otwierająca go retrospekcja, w której pojawia się młoda Cersei - nie jestem wielkim miłośnikiem takich zabiegów, ale tutaj wykorzystano go nader umiejętnie, dzięki czemu zamiast irytacji budzi zaciekawienie, nadając przy tym postaci królowej regentki głębi, bez której wkrótce zrozumienie jej motywów i postępowania mogłoby okazać się niemożliwe.
Jestem pełny uznania dla Davida Benioffa i D.B. Weissa za to, czego udało im się dokonać.
Ich "Gra o tron" nie tylko od samego początku trzyma wysoki poziom, ale w dodatku jeszcze nieustannie podnosi sobie poprzeczkę, staje się coraz lepsza i coraz bardziej wciągająca. I to nie tylko przez wprowadzane zmiany, ale też zwyczajnie przez wprawne operowanie emocjami i fachowe rozłożenie akcentów w scenach żywcem wyjętych ze stworzonej przez Martina fabuły. Trochę nawet zazdroszczę tym, którzy nie czytali książek z sagi "Pieśni Lodu i Ognia", bo zapewne przy serialu bawią się jeszcze lepiej niż ja. A ja bawię się rewelacyjnie. I to już od pięciu sezonów.