REKLAMA

8. sezon „Gry o tron” to gwałt na inteligencji fanów

Dobrze, że już się to skończyło, bo nie wiem, czy wytrzymałbym kolejne upokorzenia. 8. sezon „Gry o tron” to gwałt na inteligencji fanów i absolutnie niewytłumaczalne zabicie wielkiego dzieła kultury masowej.

gra o tron to porażka
REKLAMA
REKLAMA

„Gra o tron” to największa produkcja telewizyjna w historii – największy budżet, największy rozmach, najwyższa oglądalność.

Po pierwsze, serial na podstawie prozy George’a R.R. Martina na zawsze zmienił rynek rozrywki i ugruntował pozycję streamingu wideo. Bo choć wyświetlany był także w telewizji (dodatkowo płatnej), to jego głównym rynkiem dystrybucji były serwisy streamingowe HBO: GO i Now.

Po drugie, serial stworzony dla telewizji HBO przez Davida Benioffa i Daniela Bretta Weissa był pierwszym telewizyjnym show, które aż tak mocno zintegrowało się ze światem internetu, w nim czerpiąc paliwo do coraz większego zasięgu zainteresowania. Gigantyczna społeczność analizująca kadr po kadrze, każdą sekundę serialu, spisująca swoje fanowskie teorie w mediach społecznościowych, na YouTubie, na Reddicie, na blogach – to wszystko wyniosło „Grę o tron” na poziom absolutnie najważniejszego zjawiska kulturowego XXI w.

mapa westeros gra o tron

Po trzecie, „Gra o tron” oglądana była i uwielbiana pod każdą szerokością geograficzną, w każdym zakątku świata, nie tylko w świecie zachodnich demokracji, ale także azjatyckich reżimach i południowoamerykańskich wojskowych juntach. Można powiedzieć, że było to pierwsze ultraglobalne dzieło kultury masowej, które zintegrowało cały świat, niezależnie od systemu polityczno-religijnego.

Po czwarte, serial HBO wykreował zupełnie nowe supergwiazdy kina/telewizji, najczęściej z totalnych amatorów lub osób dopiero u progu karier aktorskich. Śmiem twierdzić, że dziś więcej ludzi wie, kim są Emilia Clarke i Kit Harrington, niż powiedzmy Angelina Jolie i Brad Pitt. Postaci przez nich grane, czyli Matka Smoków/Daenerys i Jon Snow, na zawsze wejdą do kanonu światowej rozrywki tak głęboko, jak żadna rola Scarlett Johanson czy Roberta Downeya Jr.

Jednak najważniejszym elementem sukcesu „Gry o tron” jest to, co czyniło ten serial absolutnym zjawiskiem – to niezwykle skomplikowana, wielowątkowa fabuła, która pozwalała utrzymać uwagę widza przez dekadę.

Żadne inne dzieło kultury masowej nie przedstawiło tak dobrze złożoności i skomplikowania ludzkiej natury. Żadne wcześniej (no, może oprócz „House of Cards” Netfliksa) nie pokazało brudnej polityki w tak drastyczny, kliniczny wręcz sposób. I to wszystko na przestrzeni wielu godzin cierpliwie sączącej się fabuły, co umożliwiało budowanie postaci w sposób wytłumaczalny, logiczny, nawet jeśli owa postać schodziła na stronę zła.

I właśnie to wszystko wyrzucone zostało do kosza w  8. sezonie.

Już 7. sezon „Gry o tron” wprowadzał irytujące luki logiczno-przestrzenne, jednak to, co działo się w 8. sezonie jest nie tyle kompromitujące, co wręcz dyskwalifikujące. Nie potrafię zrozumieć, w jaki sposób działa system akceptacji/kontroli dzieł HBO przed ich dopuszczeniem do emisji. Bo jak zrozumieć to, że ktoś mógł puścić scenę (z ostatniego odcinka), w której Jon Snow mówi do Szarego Robaka, że idzie się zobaczyć z królową, mijając go i pozostawiając w bezruchu, po czym kamera prowadzi go non-stop, jak wchodzi po schodach, by na ich końcu spotkać… Szarego Robaka?

Takich absurdalnych, nielogicznych wręcz zdarzeń było w sezonie 8. bez liku. Dlatego w tym kontekście nie mogą dziwić kubki z kawą Starbucksa czy plastikowe butelki z wodą pojawiające się w finalnych cięciach. To po prostu była niezwykle pospiesznie, niechlujnie, na odczep wykonana praca.

Ale to mniejszy problem, niż to, co zrobiono z postaciami.

gra o tron s08e06 recenzja

Nagle z niezwykle złożonych bohaterów, tj. Daenerys czy Tyriona, zrobiono głupków, których czyny nie są logiczne i które uwłaczają ich dotychczasowo wykazywanej zaawansowanej inteligencji. Rozumiem oczywiście, że to w zamyśle twórcy sagi George’a R.R. Martina, Daenerys stawała się z biegiem czasu i wydarzeń „szaloną królową”, a Tyrion z cynicznego bęcwała prawdziwym szlachetnym mężem stanu, tyle że ani sezon 7., ani okrojony na maksa sezon 8., nie pokazują w ogóle tego procesu. Co więcej, mówiąc wprost, walą w ryj nielogicznymi wyborami, działaniami głównych bohaterów. W rezultacie nad dramatycznymi wydarzeniami z udziałem tych postaci przechodzi się obojętnie, wzruszając ramionami.

W sezonie 8. „Gry o tron” brakuje absolutnie wszystkiego: głębi narracji, logicznego ciągu wydarzeń zmieniającego postawy bohaterów, oddechu, by przyzwyczaić się do tych zmian.

A wszystko to spaja jedna rzecz – brak czasu. Nie da się, po prostu nie da się zamknąć tak rozbudowanej historii, tak z mozołem budowanych postaci, w teledyskowe odcinki, którymi uraczono nas w ostatnich sezonach „Gry o tron”. 7. sezon miał ich zaledwie siedem, a 8. tylko... sześć.

„Gra o tron” powinna trwać dziesięć sezonów po dziesięć odcinków każdy, tak, jak to było planowane na początku. Wtedy byłaby szansa odpowiednio pochylić się nad rozwojem postaci, pokazać ich przemianę w logiczny, spójny i wytłumaczalny sposób.

Dlaczego tak się nie stało?

REKLAMA

Już kilka lat temu amerykańskie media mające „wtyki” w HBO mówiły o wielkich napięciach wewnątrz ekipy produkującej serial. Niesamowicie rosły koszty produkcji, także ze względu na te niesamowicie wygórowane oczekiwania finansowe aktorów odgrywających główne postaci (dostawali po 1 mln dol. za odcinek). Mówiło się, że Benioff i Weiss znudzili się „Grą o tron” i marzą o tym, by już być od niej wolni i móc zaangażować się w nowe projekty.

Nie mam wątpliwości – showrunnerzy Benioff i Weiss, razem z szefostwem HBO, zabili ten serial, tworząc z niego w ostatnich dwóch sezonach (z naciskiem na ostatni) absolutną szmirę.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA