Jestem pod dużym wrażeniem. Na Grawitację szedłem niejako ciągnięty jak na smyczy, nie oczekując zbyt wiele. Już od pierwszych zwiastunów film sprawiał na mnie wrażenie trójwymiarowej wydmuszki, która poza efektami specjalnymi nie ma absolutnie nic do zaoferowania. Nie myliłem się, ale cóż to za piękna, efektowna i jednocześnie duszna wydmuszka.
W kosmosie nikt nie usłyszy twojego krzyku… ale zauważy nerwowe podrygi
Grawitacja stawia na 3D tak samo, jak Avatar Camerona. To film, który od samego początku do samego końca wykorzystuje dobrodziejstwa tej technologii, rozpościerając kosmiczne skrzydła na pięknym ekranie IMAX.
Kosmos to pustka, zgadza się? Podczas pierwszych materiałów filmowych reklamujących super-produkcję Alfonso Cuaróna zastanawiałem się, czy reżyserowi uda się uchwycić magię trzeciego wymiaru w przestrzeni, która jest pusta i nie stanowi naturalnego pola do popisu dla wodotrysków w 3D.
Udało się. W dodatku jeszcze jak. Chociaż kosmos jest pusty, za sprawą nieco naciąganego pomysłu, zimny bezmiar stał się niesamowicie niebezpieczny oraz efektowny. Poza pięknymi widokami matki Ziemi, przestrzeń stała się bogata w drobne detale, kawałki frachtowców, stacji kosmicznych oraz strzępy satelitów. Taka masa drobiazgów we wspaniały sposób kontrastuje w czernią pustki, jaka rozciąga się przed oczami widza. Połączenie trzeciego wymiaru, doskonałych efektów specjalnych i rozpędzonych elementów, mknących w stronę widza z prędkością, która pozwala na okrążenie Ziemi w 90 minut, daje kapitalny efekt końcowy.
Chociaż jestem już przyzwyczajony do efektów 3D i te dawno przestały robić na mnie tak wielkie wrażenie jak kiedyś, obserwowanie ludzi znajdujących się w kinowej sali było równie ciekawe, co podziwianie efektów specjalnych. Piski, zrywy w fotelach, nagłe skurcze mięśni – widownia reagowała tak, jak powinna reagować podczas solidnego seansu 3D. Dała się wciągnąć w filmowy, trójwymiarowy świat, podobnie jak ja, będąc pod wrażeniem kunsztu producentów. Trzeci wymiar w Grawitacji to wspaniałe doznanie, które zjada na śniadanie takie produkcje jak Pacific Rim czy najnowszego Iron Mana.
Kosmos jest przerażający
To właśnie obraz 3D oraz efekty specjalne stanowią jedną z dwóch głównych sił napędowych tej produkcji. Drugą jest sam kosmos, pusty, zimny, klaustrofobiczny i przerażający. Grawitacja w doskonały sposób łączy trójwymiarowe, otwarte i oddziałujące na widza środowisko z czernią kosmosu, dojmującą i sprawiającą, że nerwowo kręciłem się w fotelu.
O ile jestem przyzwyczajony do efektów 3D, tak pusty wszechświat naprawdę na mnie podziałał. Pomimo ogromnej, otwartej przestrzeni, Grawitacja jest filmem niezwykle ciasnym i dusznym. Ujęcia wprost z hełmu kosmonauty czy ciasnego wnętrza Sojuza – wszystko to przyprawiało mnie o autentyczne dreszcze. Bardzo często pojawiający się w filmie dźwięk bicia serca w połączeniu z bezlitosną przestrzenią kosmiczną daje do myślenia. Kosmos to miejsce, w którym nie możemy liczyć na niczyją pomoc. Chociaż coraz silniej zagospodarowywany przez człowieka, co by tylko wymienić Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS), wciąż stanowi bezwzględny Dziki Zachód, tyle tylko, że z własnymi, nie znanymi wcześniej człowiekowi prawami oraz zagrożeniami.
Klaustrofobiczne uczucie zaszczucia, bezsilności oraz nieustannego, śmiertelnego zagrożenia wynikającego z zupełnie nowego środowiska, które w żaden sposób nie nadaje się do życia – właśnie za ten pomysł i formę jego realizacji zapamiętam Grawitację na długo. Znacznie dłużej, niż efekty specjalne zawarte w tym filmie.
Fabuła? Po co
Siłą Grawitacji na pewno nie jest szczątkowa fabuła, czy też jej całkowity brak. Nie o to chodzi w tym filmie i nie po to wybrałem się na niego do kina. Kosmiczna produkcja potęguje nieprawdopodobne przypadki, które miłośnicy science-fiction wytykają temu tytułowi raz za razem. Sam czułem lekkie zażenowanie, kiedy obserwowałem Sandrę Bullock latającą na gaśnicy przeciwpożarowej, niczym wiedźma w trakcie drogi na sabat.
Mimo tego, w ogólnym rozrachunku absolutnie mi to nie przeszkadzało. Twórcy Grawitacji musieli zrobić wszystko, aby zagospodarować widzowi czas i robią to na różne, mniej lub bardziej prawdopodobne sposoby. To, co je łączy, to oczywiście efektowność. Ta, będąc moim kryterium oraz motywacją podczas uczestniczenia w seansie, w całości przykryła stertę niedorzeczności. Pisząc internetowym slangiem „I’m not even mad”.
Dialogi – tak, tak, tak!
Zarówno Sandra Bullock, jak również George Clooney są jedynie dodatkiem do ogromnego kosmosu. Mimo to, byłem pod ogromnym wrażeniem dialogów i relacji, jakie zachodzą między kosmonautami. W ciszy kosmicznej pustki każde wypowiadane w filmie słowo ma znacznie większą siłę rażenia. Rozmowy między działem technicznym NASA, pod kierownictwem głosu Eda Harrisa, a Clooney’em, wcielającym się w odważnego i doświadczonego Matta Kowalsky’ego, to świetne dopełnienie całego filmu. Każde wypowiedziane zdanie jest tutaj na wagę złota, zarówno ze względu na poziom tlenu w kosmicznych skafandrach, jak również przygniatającą, duszną atmosferę.
Na tym polu Sandra Bullock ledwo dotrzymuje pola charyzmatycznemu aktorowi, zwłaszcza w drugiej części filmu, gdzie sceny z jej udziałem, męczące monologi i nieustanne pojękiwania zaczęły lekko drażnić. Chociaż rozmowa z samym sobą na temat sensu istnienia, śmierci oraz przeznaczenia to ciekawy dodatek do filmu, równie dobrze mogłoby go nie być, biorąc pod uwagę szczekającą (dosłownie) Sandrę.
Do kina czy na film?
Nie zawiodłem się. Co więcej, jestem miło zaskoczony. Jako trójwymiarowa wydmuszka bądź film ukazujący kosmicznych pionierów w przestrzeni nad naszą planeta, Grawitacja całkowicie spełnia swoje zadanie. Zastanawia mnie jedynie, czy jest sens w oglądaniu tego filmu w domowym zaciszu, bez telewizora bądź projektora 3D. Trzeci wymiar to sedno tej produkcji, bez tego film wydaje mi się niepełny, pozbawiony ważnej, kluczowej składowej. Wniosek jest jeden – jeśli macie ten tytuł pod lupą, spieszcie do kina. Czekając na wersję DVD/Blu-ray, pozbawicie się jednego z największych atutów super-produkcji.