REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Grindhouse: Planet Terror

Uwaga, teraz będzie truizm - do kina chodzimy po rozrywkę. Tzw. kino ambitne jest dobre dla garstki niedowartościowanych krytyków. Obrażony? Nie czytaj dalej, Planet Terror nie jest dla ciebie.

11.03.2010
16:29
Rozrywka Blog
REKLAMA

Jeśli mimo wszystko czytasz, to zapewne wiesz, czym jest projekt Grindhouse. Kooperacja Roberta Rodrigueza i Quentina Tarantino, hołd dla kina klasy C, albo nawet i Z. O ile jednak Death Proof autora Pulp Fiction i Kill Billa opierał się na błyskotliwych dialogach, fantastycznych scenach pościgów samochodowych i ogólnie nie było w tym wypadku problemu z konsumpcją popcornu na sali kinowej, to w przypadku Rodrigueza radzę daleko posuniętą ostrożność.

REKLAMA

Mamy bowiem do czynienia z filmem o zombie. Tak jest, pure oldschool. Jest tu wszystko, czego fan tego typu rozrywki oczekuje. Ponoć jest nawet jakaś fabuła, chociaż osobiście jej nie zauważyłem. Dystrybutor wspomina jednak coś o pięknej i niebezpiecznej kobiecie, eksperymentach wojskowych, itd., bla bla. Kogo to w sumie obchodzi. W każdym razie schemat został zachowany, bo zombiaki powstają w wyniku niejasnych działań jednostki wojskowej, którą przewodzi Bruce Willis. Bruce szwenda się po okolicy i zbiera haracz w postaci męskich jąder w woreczkach (cholera wie po co, nie pytajcie). Następnie zdezorientowany widz obserwuje, jak jego jednostka znika w oparach tajemniczego gazu wydobywającego się z Wielkiego Tajemniczego Generatora, po czym to pojawiają się zombie, zaznaczając swoją obecność m.in. skonsumowaniem znanej wokalistki Fergie (nie żartuję). Dalej akcja przenosi się do szpitala, gdzie pojawiają się ludzie zarażeni tajemniczą chorobą, a potem - już w innej scenerii - poznajemy głównych bohaterów. Ot standard, jest to outsider z tajemniczą przeszłością oraz jego ex, piękna kobieta z przeszłością równie tajemniczą, jak meandry tego maksymalnie nielogicznego i głupiego scenariusza. Na szczęście niedługo potem robi się mniej tajemniczo, bo kobieta traci nogę - przez połowę filmu kuśtyka na kiju znalezionym w szpitalu, a potem otrzymuje od swojego faceta prezent w postaci protezy z karabinu maszynowego (nie mam absolutnie zielonego pojęcia skąd on wytrzasnął to żelastwo i jakim cudem babka strzela z niego, nie tykając spustu) W każdym razie zaczyna się właściwa część filmu - jatka.

Są wybuchy, masa wybuchów. W zasadzie momentami nie bardzo wiedziałem skąd się brały (Rodriguez chyba też nie, bo w trakcie filmu mamy komunikat o brakującej rolce, który dzieli film na część przed totalną rozwałką i część, kiedy już wszystko dookoła jest zdewastowane i/lub płonie). Jest też oczywiście jedna wielka sieka mięsa armatniego, jakim są tłumy zombie. Genialna jest scena, kiedy El Wray (w tej roli Freddie Rodriquez) biegnie przez opanowany przez zombiaki szpital na pomoc swojej Cherry (już po amputacji, w tej roli Rose McGowan). Nie przerywając biegu, rozwala kolejnych adwersarzy, czasem po dwóch-trzech, po drodze biegając po ścianach i używając jako broni wszystkiego co się nawinie pod rękę. Kapitalne, uśmiałem się do łez.

Ogólnie flaki latają na lewo i prawo, nikt nie wie co się właściwie dzieje, nic kompletnie się nie trzyma kupy (wypowiedź o bin Ladenie w końcówce mnie zmasakrowała, tego się akurat nie spodziewałem), zakończenie jest maksymalnie głupie tak, że gorzej być nie mogło. Zero jakiegokolwiek sensu, absolutna porażka w każdym elemencie filmu... Długo można by wymieniać.

Ale z drugiej strony, Planet Terror to - obok Martwicy Mózgu Jacksona - najlepszy, najzabawniejszy i najlepiej wykonany pastisz kina klasy C, jaki dane mi było obejrzeć. Widać, że Robert Rodriguez nieźle się bawił podczas kręcenia tego koszmarku i od pierwszych scen wiadomo, iż zależy mu przede wszystkim na oddaniu klimatu seansu jednego z tych tragicznych filmów o zombie w podrzędnym kinie. Udało mu to się doskonale, a fani tej mało wyrafinowanej, ale jakże wdzięcznej rozrywki doskonale się w tekturowym świecie Rodrigueza odnajdą. Osobiście uwielbiam tego typu filmy - przeraźliwie głupie, ze scenariuszem pisanym na kolanie, z denną gra aktorską i kupią czerwonej farby rozlewającej się hektolitrami, mają one bowiem tyle wdzięku i są tak wybitnie bezpretensjonalne, że żadne inne kino im nie dorówna w dziedzinie odstresowywania i wywoływania uśmiechu na twarzy.

Planet Terror to zdecydowanie najzabawniejszy film tego roku. Polecam go wszystkim, którzy doceniają czarny humor i wiedzą, o co w kinie chodzi - a chodzi o rozrywkę, czyste i niczym nieskrępowane szczerzenie zębów na widok totalnej rozwałki. Jasne, że uogólniam, ale czy nie miło jest czasem całkowicie wyłączyć mózg i pośmiać z licznych aluzji do klasyki gatunku?

REKLAMA

Klasa, projekty Tarantino/Rodriguez to coś, czego prawdziwy miłośnik kina nie powinien przegapić, obaj panowie doskonale wiedzą jak zapakować swoje inspiracje w takie opakowanie, by podzielić się nimi z odbiorcami i zaszczepić trochę swojej fascynacji w ich biednych i nieskalanych umysłach. Brawo po raz kolejny.

PS. Dobra wiadomość dla fanów Machete - jednego z fikcyjnych trailerów pokazywanych razem z Grindhouse. Robert Rodriguez kierując się prośbami oczarowanych tymże zwiastunem, nakręci pełnometrażową produkcję z Dannym Trejo w roli głównej!

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA