„Najważniejsze to opowiadać o czymś ważnym” – rozmawiamy z Grzegorzem Damięckim, czyli Pawłem Kopińskim z „W głębi lasu”
We „W głębi lasu” Paweł Kopiński musi zmierzyć się z demonami przeszłości, jednocześnie stawiając czoła swoim aktualnym problemom. Z wcielającym się w niego Grzegorzem Damięckim porozmawialiśmy o pracy nad rolą tak złożonego psychologicznie bohatera.
Rafał Christ, Rozrywka.Blog: Zacznijmy może od Cobena. Czy przed przystąpieniem do prac nad serialem miał pan styczność z twórczością autora?
Grzegorz Damięcki: Nie, wcześniej go nie znałem. Ale kiedy już dostałem książkę, pochłonąłem ją w dwa wieczory. Może się wydawać, że to długo, bo przecież są ludzie, którzy potrafiliby się uwinąć w ciągu jednego dnia. Ja do nich nie należę. Czytam powoli, bo lubię wracać do interesujących mnie rzeczy. Zabiera mi to dużo czasu, więc w moim przypadku dwa wieczory są rekordem świata.
Czy było coś, co pana zafascynowała w postaci głównego bohatera?
Gustaw Holoubek, mój mistrz, zawsze mi powtarzał, że do pracy warto przystępować tylko, kiedy znajdujemy odpowiedź na sakramentalne pytanie „po co?”. Jestem w takim momencie zarówno swojej kariery, jak i życia, że zacząłem robić sobie wstępne rachunki sumienia. Dzielę wyimaginowaną kartkę białego papieru na pół i w odpowiednich rubrykach wpisuje, co wyszło, co nie, co chciałbym zrobić inaczej, co chciałbym powiedzieć inaczej, gdyby dane mi było przeżyć to jeszcze raz. Mówię o tym, bo to są też problemy Pawła Kopińskiego. Jego działania i przeżycia zmuszają do refleksji nad fundamentalnymi zagadnieniami, czyli jak daleko można posunąć się, broniąc ogniska domowego, gdzie kończy się dobro, a zaczyna zło, czy kiedy walczysz o wartości, w które wierzysz wszystkie chwyty są dozwolone, czy można kochać tak samo intensywnie drugi, trzeci i dziesiąty raz. Przede wszystkim jednak w miarę rozwoju akcji coraz intensywniej podkreślany jest bliski mi teraz temat dotyczący wpływu drobnych rzeczy, tych zrobionych i niezrobionych, na to, w jakim kierunku później toczy się nasze życie. Moim zdaniem jest on bardzo duży, bo z drobiazgów to życie jest utkane. Wszystko to widziałem w swojej postaci i scenariuszu, dlatego poczułem, że chcę być częścią tego projektu.
To jaki był klucz do interpretacji postaci?
Jak zwykle w moich wyborach artystycznych kluczem jest to, żeby opowiadać o czymś ważnym. Nie ma znaczenia, czy jest to komedia czy dramat. Nawet w lekki sposób można opowiadać o czymś, co kogoś podbuduje, da odpowiedzi na dręczące go pytania, przyniesie mu ulgę albo spowoduje, że wybierze inną drogę, niż zamierzał. Być może zabrzmi to górnolotnie, ale zawód aktora ma jakieś tam posłannictwo. Paweł często wygłasza tezy i mówi o rzeczach ważnych, i jest niejednoznaczny. To też na mnie oddziałuje. Nie wierzę, że ludzie są dobry albo źli. W każdym z nas kryją się te dwa pierwiastki, dlatego nawet grając czarny charakter, szukam okoliczności, które pozwoliłyby usprawiedliwić jego działania. Muszę w jakiś sposób obronić swojego bohatera. W tym wypadku jest to postać pozytywna, ale często posługuje się metodami z pogranicza dobra i zła. To mnie zawsze ciekawi i to było takim kluczem interpretacyjnym. Dla takich ról wszedłem w ten zawód. Chcę zmuszać ludzi do przemyśleń, a nie tylko dostarczać czystej rozrywki.
Czyli wyciągnął pan z postaci Pawła coś dla siebie i czegoś się od niej nauczył?
Imponuje mi jego konsekwencja w dążeniu do celu, bo mnie prywatnie czasami jej brakuje. Jak sama nazwa wskazuje, życie prywatne jest całkowicie prywatną częścią mojej osoby. Nie rozumiem ludzi, którzy ją sprzedają. Dlatego powiem tylko tyle, że codziennie rano budzę się pełen wątpliwości na milion różnych tematów i te wątpliwości w jakimś stopniu mnie hamują. Z drugiej jednak strony pozwalają mi zauważyć dużo rzeczy dookoła mnie. Z tego powodu Pawłowi mógłbym pozazdrościć determinacji. Jest to cecha charakteru, jaką próbuję w sobie wyrobić i oczywiście mi nie wychodzi.
Paweł jest postacią bardzo skomplikowaną psychologicznie. Czy doświadczenia z wcześniejszych ról jakoś panu pomogły się w niego wcielić?
Uważam, że coś takiego jak doświadczenie nie istnieje. W tej kwestii zdania są podzielone, ale według mnie doświadczenie ma coś wspólnego z rutyną. Rutyna z kolei zabija sztukę. Z jej powodu człowiek staje się znieczulony i traci czujność, przez co zaczyna używać podręcznych środków wyrazu, jakie już kiedyś się sprawdziły. Widzę to nawet wśród ludzi bardzo wrażliwych, którzy postawili na coś, tego się trzymają i wpadli w koleinę. Ja natomiast swoją psychikę i ciało fizyczne uznaję za poligon do doświadczeń. Tak też działam w teatrze. Lubię pracować nad tekstami kontrowersyjnymi, jeśli są wartościowe. Chcę przekraczać granice, jeśli to czemuś służy. Moje ciało jest narzędziem pracy. Nie mam problemu z rozebraniem się, o ile będzie to fundamentalne dla całego projektu czy bronionej tezy. Cały czas eksperymentuję i to był dla mnie kolejny eksperyment w szukaniu odpowiednich środków wyrazu.
I obaj reżyserzy pozwalali na takie eksperymenty?
Obaj pracują zupełnie inaczej. Nie stopniuję, kto jest lepszy, a kto gorszy. Przy każdym z nich miałem duży komfort i mogłem skupić się na swojej pracy. W przypadku Leszka czułem jego oddech na szyi. Mimo że był daleko, gdzieś tam przy monitorach, wiedziałem, że jest wyczulony na każdy mój gest, jest bardzo mocno we mnie wsłuchany i jeśli coś się będzie działo, to natychmiast do mnie podejdzie i zwróci mi na to uwagę. Potrafi robić to w bardzo prosty, lapidarny, a nawet hasłowy sposób. U Bartka natomiast jest większy poziom swobody. U niego próby przed ujęciem trwają dłużej, bo on nie przeszkadza. Pojawia się, gdy z jego punktu widzenia dzieje się coś niepokojącego, ale pozwala na improwizację. Potem przychodzi z własnym pomysłem. Kręcąc duble bezpieczeństwa, mówi nam, żebyśmy w ramach danej sceny pozwolili sobie na szaleństwo. Ale potrafi też powiedzieć: „wiem, że ci to nie pasuje, ale zrealizuj mój pomysł w stu procentach i zobaczymy, co z tego wyjdzie”.
Miałem okazję z nimi porozmawiać. Powiedzieli mi, że chociaż myśleli, że są podobni, na planie aktorzy twierdzili coś zupełnie innego.
To jest niesamowite. Naprawdę. Wszyscy się przecież od siebie różnimy. Między Leszkiem i Bartkiem była interesująca nić porozumienia. Nie powiem, że to się rzadko zdarza, bo nie chcę mówić źle o naszym środowisku, ale było to bardzo pokrzepiające. Miło się obserwowało, jak oni nawzajem się wspierali. Jednemu zależało, aby drugiemu dobrze się pracowało. Nie brakowało sytuacji, w których Bartek przychodził na swój dzień zdjęciowy i musiał dokończyć coś, co zaczął Leszek, i bardzo chciał dać z siebie wszystko, żeby nie zmarnować jego pracy. Nie zdarzyło się, żeby któryś miał pretensje do drugiego. Byli dla siebie oparciem, dlatego tak przyjemnie się z nimi współpracowało.
Serial „W głębi lasu” już dostępny na platformie Netflix.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.