Pierwotnie pomysł przeniesienia Gwiezdnych Wojen w animowany świat kreskówki wydał mi się nieco dziwny. Niby Wojny Klonów miały być skierowane do młodszych odbiorców, ale oczywistą rzeczą było, że każdy fan kosmicznej sagi po nie sięgnie - czy odnajdzie w nich jednak swój ukochany klimat SW? Ile w tym wszystkim będzie Gwiezdnych Wojen, a ile zwykłej kreskówki korzystającej z uniwersum? Ostatecznie otrzymaliśmy produkcję nieco nietypową jak na twór Lucasfilmu oraz dziwną jak na serial animowany…

Akcja omawianego serialu rozgrywa podczas tytułowych Wojen Klonów, mających miejsce pomiędzy epizodami drugim oraz trzecim. Już na początku zauważamy, że to nie fabuła odgrywa tutaj główną rolę - na dobrą sprawę bohaterowie mogliby się nie odzywać, a kreskówka wiele by nie straciła. Lwią część czasu projekcji zajmują wojenne działania oddziałów klonów, bitwy z udziałem Jedi oraz wszelkiego rodzaju pojedynki. Co prawda fabuła skupia się dookoła Obi-Wana i Anakina, jednak wiele odcinków prezentuje przygody innych rycerzy Jedi, jak np. Kit Fisto czy Mace Windu. W ten sposób poznajemy nieco postacie, które w pierwowzorze zaledwie przemykały na drugim planie. Po przeciwnej stronie barykady jest równie bogato - Asajj Ventress, łowca nagród Durge czy znani z filmów hrabia Dooku oraz Generał Grievous to tylko nieliczni członkowie swoistej plejady gwiazd.
Naczelny twórca Wojen Klonów, Genndy Tartakovsky, ma na koncie między innymi takie kultowe (w pewnych kręgach) produkcje jak Samuraj Jack oraz Laboratorium Dextera, co widać w omawianym serialu - kreska zastosowana przy tworzeniu omawianego serialu jak żywo przypomina tę z wymienionych dzieł (wystarczy spojrzeć na budowę ciała Mace'a Windu - samuraj Jack, tyle że czarny…). Czyni to oprawę graficzną dosyć klimatyczną, a przynajmniej nie przeszkadzającą. O muzyce do filmu chyba nie muszę nic mówić - kto miał styczność z soundtrackami Johna Williamsa, ten wie, że w tym aspekcie Wojny Klonów po prostu nie miały prawa zawieść. Co prawda sam John nie maczał palców przy produkcji, ale sporo ścieżek dźwiękowych to te same, które usłyszeć mogliśmy w filmach. Te stworzone na potrzeby serialu także prezentują się znakomicie, utrzymane są w podobnym klimacie co pierwowzór.
Aktorzy pracujący przy dubbingu odwalili kawał dobrej roboty. Nie są to oryginalne głosy z filmu, ale brzmią niewiele gorzej niż pierwowzory, a czasami nawet lepiej! Warto tu nadmienić, że mówię o oryginalnym dubbingu - polska wersja może nie razi, ale odstaje od anglojęzycznej dość znacznie. Ogólnie wszystkie te aspekty wpływają na naprawdę dobre wykreowanie postaci w Wojnach Klonów, szczególnie samych oddziałów armii republiki. Co prawda fabuła produkcji nie jest zbyt skomplikowana, wszystko kręci wokół kolejnych bitew, a dialogów nie ma za dużo, jednak każdy bohater prezentuje dość złożony charakter. Trochę drażnić może za to długość odcinków - trzy sezony to łącznie 25 epizodów krótkich filmów, po… 4 minuty każdy! Z początku myślałem, że to chyba żart… Okazuje się jednak, że nie jest tak źle, jakby mogło być. Czterominutowe odcinki pełne są nieustającej akcji, a w wydaniu DVD złączone zostały w jedną całość, co daje nam dość przyzwoitej długości film.
Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów to produkcja niepozbawiona wad, kierowana do młodszych fanów GW, a co za tym idzie - fanów nowej trylogii, czyli większej ilości kolorków, bajerów i efektów. Oczywiście także wierne dzieci G. Lucasa powinny serial obejrzeć, by wyrobić sobie na jego temat opinię. Nie oczekując od niego wiele, można przy projekcji całkiem nieźle się bawić. Przyznam, że Wojny Klonów to mój ulubiony okres w chronologii GW, więc mnie osobiście dzieło Tartakovsky'ego dosyć się spodobało, ale śmiem twierdzić, że ilu widzów, tyle opinii…