Chwilę temu na Netfliksie pojawił się nowy polski film na licencji. "Idź pod prąd" nie udało się we wrześniu zawojować ekranów kin, ale teraz robi zamęt na platformie. A powinien zginąć gdzieś w jej odmętach.
Trwa polski tydzień na Netliksie. Kilka dni temu na platformie pojawiło się "Wzgórze psów", a chwilę potem dołączyło do niego "Idź pod prąd". Obie produkcje narobiły już hałasu na listach najpopularniejszych tytułów dostępnych w serwisie w naszym kraju. Adaptacja prozy Jakuba Żulczyka zajmuje pierwsze miejsce najchętniej oglądanych seriali. Film na licencji jest natomiast drugim najchętniej oglądanym pełnym metrażem (przegrywa tylko z francuskim akcyjniakiem "Ad Vitam"). Podobnie jak w przypadku naszej reprezentacji na jakichkolwiek mistrzostwach w piłce nożnej, trudno znaleźć jakiekolwiek uzasadnienie dla jego obecności w zestawieniu.
"Idź pod prąd" przedstawia historię KSU. Już w pierwszej scenie dobiegają nas gniewne słowa Skazanego na 716 dni, wykrzykiwane przez Siczkę. 63-letni wokalista legendarnego zespołu drze się jednak bez przekonania i energii. Zachowuje się dokładnie tak, jak wygląda cała reszta filmu. Podczas seansu wydaje się bowiem, jakby powracający po 20 latach za kamerę fabuły Wiesław Paluch mocno zdrętwiał i już mu się nic nie chciało. Serwuje nam przez to koncesjonowany bunt, koncesjonowaną złość.
Idź pod prąd - opinia o nowym hicie Netfliksa
"Idź pod prąd" próbuje być tym, czym było "Wszystko, co kocham" - nasączoną punkową energią opowieścią o młodości, gdzie tło historyczne PRL-u robi co najwyżej za tło historyczne PRL-u. O ile jednak Jacek Borcuch mówił o zwyczajnej młodzieży, żyjącej w nienormalnych czasach, o tyle Paluch robi ze swoich bohaterów figury. Nie zrozumcie mnie źle, bo reżyser w żaden sposób nie stawia im pomników, po prostu nie dostrzega w nich psychologicznych głębi, nie szuka żadnych niuansów. Lubi bezpieczeństwo, przez co porusza się po dobrze wydeptanych już ścieżkach historii punkowych zespołów. I wpada we wszystkie ich pułapki.
Paluch od niechcenia odhacza kolejne obowiązkowe punkty fabularne. Po powracającym na koniec filmu, stanowiącym narracyjną klamrę koncercie, który odbywa się we współczesnych czasach, reżyser cofa się do lat 70., kiedy to młodzi członkowie przyszłego KSU odkrywają Sex Pistols. Są zafascynowani tym, że chłopaki z Wielkiej Brytanii mogą wykrzyczeć to, co ich wkurza i nie obawiają się żadnych konsekwencji. Ponieważ punk to trzy akordy darcie mordy w końcu postanawiają sami robić podobną muzykę. Ich próby podsłuchuje podekscytowana młodzież, co zaczyna wzbudzać niepokój milicjanta Majaka, prywatnie ojca nastoletniej córki. Już wiecie, co wydarzy się potem? Tak, dokładnie - powolna droga do krajowej sławy, która okazuje się nie w smak władzy ludowej.
Punkowa ikonografia jest oczywiście na ekranie obecna. Chłopaki sami nabijają skórzane kurtki ćwiekami, nakładają kolczyki na wargi i przebijają policzki agrafkami. Stają się ucieleśnieniem młodzieńczego buntu w czasach PRL-u. Obnoszą się ze swoją odmiennością i żyją graną przez siebie muzyką. Nie dostajemy jednak opowieści o ludziach tworzących KSU, tylko o początkach samego KSU (choć twórcy zastrzegają sobie, że na potrzeby produkcji została dodatkowo udramatyzowana). Powinna więc to być historia buntu, społecznego sprzeciwu. Tylko buntu ani społecznego sprzeciwu tu nie uświadczymy.
Nie ma w "Idź pod prąd" żadnego ciężaru. To film konformistyczny, bez żadnego pazura. Gubi się w kliszach nawet kiedy reżyser momentami sięga tu po teledyskową poetykę i eksperymentuje z ustawieniami kamery. Wszystko okazuje się wygładzone, grzeczne, sterylne. Brakuje punkowego brudu i artystycznego buntu. Cała opowieść pozbawiona jest faktury, cały czas pozostaje płaska i na pół gwizdka, przez co nawet pałowanie przez milicję sprawia wrażenie co najwyżej pieszczot. Dostajemy produkcję, która boi się charakteru, a w swojej tożsamości stawia na miałkość.
Większość członków KSU robi za tło, bo jakąkolwiek wagę reżyser przykłada jedynie do losów Siczki. Wcielający się w niego Ignacy Liss nie potrafi udźwignąć filmu na swoich barkach. Muzyk w jego wykonaniu ma w sobie mnóstwo młodzieńczej energii, ale brakuje mu chociaż krzty charyzmy. Po tragicznej śmierci ukochanej topi smutki w głośnej muzyce, tanim alkoholu i przygodnym seksie. Kolejne dziewczyny przewijają się przez jego życie i wracają, kiedy reżyser wraz ze współscenarzystą Domanem Nowakowskim sobie o nich przypomną. To jest ten słynny jabol punk? Raczej scenariusz pisany po jabolu.
"Idź pod prąd" nie przekonuje już na najbardziej podstawowym poziomie. Przypomina tanią produkcję telewizyjną. Cały PRL - kostiumy i dekoracje wyglądają jak z drugiej ręki. Stają się płaszczem historycznym na słowo honoru, bo zamiast odwzorowania realiów epoki, dostajemy nieznośną umowność, którą trudno zaakceptować. Jedynej wartości filmu można doszukiwać się w ścieżce dźwiękowej. To na pewno produkcja głośna. Dumnie rozbrzmiewają z niej piosenki KSU, ale to żaden powód, żeby po ten tytuł sięgać. Lepiej od razu włączyć pierwszy album zespołu. Na Pod prąd bunt muzyków wciąż brzmi szczerze i prawdziwie, a nie wymuszenie i powierzchownie, jak na ekranie.
Więcej o nowościach Netfliksa poczytasz na Spider's Web:
- Netflix wrzucił serial jednego z najlepszych reżyserów i nawet się na ten temat nie zająknął
- Uwielbiany przez użytkowników Netfliksa serial powrócił z 2. sezonem. Fani nie śpią, żeby go oglądać
- Nowy Coben was zawiódł? Netflix wynagrodził rozczarowanie świetnym serialem
- Netflix skopał mi tyłek. Nowy krwawy serial platformy dał mi dokładnie to, czego potrzebowałem
- Najlepszy dreszczowiec (i jeden z największych hitów) Netfliksa dostanie sequel? Reżyser odpowiada
Idź pod prąd: obsada, gdzie obejrzeć
W filmie wystąpili: Piotr Głowacki, Ignacy Liss, Bartłomiej Deklawa, Maciej Piotrowski, Igor Paszczyk, Karol Lelek, Wiktoria Kruszczyńska, Filip Łannik, Zuzanna Galewicz, Szymon Kukla i inni.