Niesamowite efekty specjalne, których autorem jest natura. "Inferno" Wernera Herzoga, recenzja sPlay
Nie mylcie tylko tego filmu z wątpliwej jakości adaptacją książki Dana Browna. "Inferno" Wernera Herzoga to fascynujący dokument o wulkanach i ludziach żyjących w ich obrębie stworzony dla Netfliksa.
Herzog, który bez wątpienia jest jednym najlepszych i najciekawszych reżyserów w historii kina, niezmiennie dostarcza widzom unikalne doznania zawarte w fascynujących i oryginalnych tematach swoich filmów. Całkiem niedawno w kinach mozna było oglądać jego znakomity dokument "Lo i stało się", w którym Herzog dumał nad przyszłością internetu, a teraz, raptem parę tygodni później, raczy nas kolejnym dziełem, tym razem stworzonym dla Netfliksa.
W "Inferno" Werner podróżuje po świecie by przyjrzeć się życiu aktywnych wulkanów. Oglądamy go zarówno w Indonezji, Afryce jak i Korei Północnej czy na Islandii – wszędzie tam, gdzie znajdują się czynne wulkany. Obrazy jakie zdołał zarejestrować swoim niezwykle sprawnym okiem filmowca powodują gęsią skórkę.
Pulsująca lawa, pyły wulkaniczne, zapisy erupcji oraz wypływu magmy – to wszystko wygląda jak dzieło najlepszych twórców od efektów specjalnych!
W tym przypadku owym magikiem od efektów jest sama matka natura. I jest w tym coś jednocześnie pięknego, wręcz mistycznego, jak i przerażającego. Tego typu filmy i obrazy potrafią uzmysłowić nam jak wiele jeszcze jest tajemnic i zjawisk na tym świecie, których nie widzieliśmy na nasze oczy. Do tego te niezwykłe obrazy, rodem z abstrakcyjnego malarstwa, okraszone jak zawsze pełnym uroku i dociekłości komentarzem Herzoga, skłaniają do licznych przemyśleń. A ogląda się to wszystko z zapartym tchem.
Patrząc na piekielnie gorącą lawę, która kipi niczym olbrzymi wywar, nie da się nie zastanawiać nad tym, że nasze życie w dużej mierze jest tak samo niestałe jak ta niewyobrażalnie gorąca zupa, która znajduje się głęboko pod naszymi stopami.
Poczucie stałości to tylko ułuda, wynikająca w dużej mierze z naszej ograniczonej masowo wiedzy o Ziemi. Gdzieś tam głęboko pod naszymi stopami znajduje się ta materia w stanie ciekłym, która jest w stanie stopić wszystko na swojej drodze i kiedyś, jeśli wydobędzie się na zewnątrz, pochłonie cały świat i nie będziemy mogli się temu w żaden sposób przeciwstawić ani zapobiec. Zresztą, na dobrą sprawę, skorupa ziemska to nic innego jak zastygła i stwardniała lawa, która przykryła wszystko to, co było na długo przed nami.
Ale "Inferno" to nie tylko same wulkany. W swoich filmach Herzog od zawsze przygląda się z taką samą uwagą naturze jak i ludziom, którzy w niej żyją. Wybrał się on więc nie tylko w pasjonującą wyprawę na szczyty wulkaniczne, ale odwiedził też mieszkańców wiosek, miast oraz plemiona żyjące w obrębie samych wulkanów. W przeróżnych krajach badał w ten sposób, jak wpływają one na życie ludzi; jak organizują ich egzystencję i jakie relacje bądź więzi owi tubylcy nawiązują z pełnymi lawy wzniesieniami.
Z jego podróży można wyciągnąć wniosek, że dla wielu, wulkany są nie tylko nośnikami śmierci, ale w dużej mierze także i życia. Koreańczycy wierzą, że ich naród zrodził się z wulkanu, przez co regularnie udają się na pielgrzymki w ich okolice, by czerpać z nich siły witalne. Mieszkańcy indonezyjskich wiosek z kolei traktują wulkany jak żyjące byty, bóstwa, do których się modlą, trochę tak jakby to były bestie, którze trzeba poskromić.
Tym sposobem, Herzog nakreślił fascynujący portret antropologiczno-kulturowy, a sam ludzki aspekt całej opowieści w genialny w swojej prostocie sposób nadał całemu filmowi większej głębi.
Naprawdę warto wybrać się w tę niezwykłą podróż. Zobaczycie unikalne i niesamowite obrazy, których Herzogowi pozazdrości niejeden twórca hollywoodzkich widowisk. Do tego kapitalna umiejętność reżysera do opowiadania historii sprawia, że "Inferno" znacznie bliżej jest opowieści filozoficzno-przygodowej niż sztywnym ramom filmu dokumentalnego.