REKLAMA

Steve Jobs ma haluna. Biografia zekranizowana! Tak jakby

Do eksperymentów z narkotykami przyznawali się wielcy tego świata, także na naszym podwórku. Skręt, z rzadka LSD - na zasadzie spróbowania. OK, rozumiem. Ale żeby na bazie tripu po kwasie zbudować wielkie, komputerowe imperium? Jasna cholera.

Steve Jobs ma haluna. iSteve - biografia zekranizowana! Tak jakby
REKLAMA

Po napisaną przez Waltera Isaacsona biografię geniusza z Cupertino ustawiały się kolejki nie mniejsze, niż po iPhone'a w dniu premiery kolejnych wersji. Książka zdobyła serca nie tylko komputerowych geeków i zaraz w kuluarach pojawiły się głosy o jej ekranizacji. Jedna z nich, jOBS, została już zaprezentowana wybrańcom na festiwalu w Sundance - póki co zwykli śmiertelnicy muszą obejść się smakiem i czekać na premierę. Aaron Sorkin również przygotowuje swój film oparty na życiorysie Jobsa - mamy go zobaczyć jeszcze w tym roku. Ale ekipa Funny or Die wyprzedziła konkurencję. Co więcej: właśnie wyprzedza ją o kolejne okrążenie, odbijając się od band - taką szaloną jazdę gwarantuje iSteve. Nie jest to wiernie odwzorowany żywot Steve'a, tylko jego parodia. Głupkowata parodia.

REKLAMA

Odbiór filmu jest dużo bogatszy (nie wiem, czy to odpowiednie słowo), gdy ma się za sobą lekturę Isaacsona. Wylewający się z ekranu potok kuriozalnych reinterpretacji klisz z życiorysu Jobsa jest zdumiewający. Steve odbywający wyprawę w poszukiwaniu wewnętrznego ja trafia do buddyjskiego mnicha, który obdarowuje go "magicznymi płatkami". Po ich "zażyciu" młodzieniec ma "ujrzeć przyszłość". WTF?, chciałoby się powiedzieć - a to dopiero początek!

Steve Wozniak został kompletnie przerysowany: dziwak i outsider, którego wszyscy traktują jak powietrze. Wśród bohaterów pojawiają się również Bill i Melinda Gates. On - ekstremalnie stereotypowy nerd i ona jako śliczna dziewczyna o gołębim sercu, skrywająca swoją fascynację Jobsem. W porządnym filmie zawsze jest ktoś zły - Jack Tramiel z Commodore jest pozbawionym skrupułów rekinem biznesu, który zrobi wszystko, by pogrzebać Apple. Dżizus, toż to film klasy B!

Bo i takim filmem iSteve jest. Scenariusz powstał w trzy dni, a zdjęcia zrobiono w pięć. Jak na budżetową produkcję niespełna 80-minutowy obraz jako całokształt wypada całkiem nieźle. Niewątpliwie spora w tym zasługa aktorów: Justina Longa skojarzy każdy, kto widział choć jeden spot reklamowy z cyklu Mac vs. PC. Naprawdę zaskakujący wybór, ale parodiowanie maniery Jobsa wychodzi mu wcale nieźle. W Wozniaka wcielił się Jorge Garcia, którego pewnie kojarzysz z Zagubionych.

Sam scenariusz... cóż... typowy amerykański college humor, gdzieniegdzie ze szczyptą Monty Pythona (scena z wirtualną rzeczywistością). Nie spodziewaj się nieustających salw śmiechu. Owszem, te pojawiają się, choć przeplatane chwilami konsternacji. To, w jaki sposób parodiuje się osoby publiczne w amerykańskim filmie, w Polsce w życiu by nie przeszło.

REKLAMA

Każdy bohater filmu w swoje kwestie obowiązkowo wplata ikoniczne powiedzonka Steve'a - z wyjątkiem samego Steve'a! To świetny motyw, ale nie trwa długo - w drugiej połowie filmu wszystko jakby zaczyna trzeszczeć w posadach. Widać, że scenarzysta budował fabułę nie mając pojęcia, jak ją zakończy. Owocuje to kompletnie nietrafionymi wątkami.

Funny or Die to serwis specjalizujący się w tzw. zabawnych filmikach i patrząc przez ten pryzmat, to iSteve jest dla nich dziełem epickim. Dla widza zepsutego tsunami komedii z Polsatu - niczym specjalnym. Jeżeli Steve Jobs nauczył cię "to think outside the box" - zobacz ten film, zwłaszcza, że można to zrobić zupełnie za darmo. Reszta bez straty może tkwić dalej przy swoich pecetach.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA