REKLAMA

NIEPOPULARNA OPINIA: Spin-off „Jak poznałem waszą matkę” to dobry pomysł. Dlaczego? Chcemy oglądać historie, które już znamy

Dość mamy klonów, powtórek i odtwórstwa! — ciśnie się na usta. Oto ogłoszono spin-off jednego z najpopularniejszych sitcomów XXI wieku. Spadkobierca serialu „Jak poznałem waszą matkę” opowie historię miłosnych poszukiwań z perspektywy niejakiej Sophie. A po co to komu? — spytacie. Już tłumaczę.

jak poznałem waszą matkę spin-off serial pomysł
REKLAMA

O spin-offie „Jak poznałem waszą matkę” mówiło się od lat. Pierwszą próbę podjęto już w 2014 roku, świeżo po premierze ostatniego sezonu głównej serii. Stacja CBS zamówiła wówczas odcinek pilotażowy, w którym wystąpili Greta Gerwig i Drew Tarver, ostatecznie jednak porzucono ten projekt (sama Gerwig przyznała, że nie przypadła do gustu testowej publiczności). Temat podłapywano i odpuszczano jeszcze dwukrotnie; ostatnia próba została podjęta w sezonie 2017/2018, ale nie spotkała się z akceptacją osób decyzyjnych. Minęło trochę czasu znacznie więcej, niż się spodziewałem i oto w 2021 roku ogłoszono, że spin-off jednak powstanie.

REKLAMA

Platforma Hulu przygotowuje serial pod tytułem, jakżeby inaczej, „How I Met Your Father”.

W roli głównej zobaczymy Hilary Duff, która jest jednocześnie producentką projektu. Aktorka sportretuje Sophie, która analogicznie do znanego z oryginału Teda Mosby'ego opowie swojemu synowi historię o tym, jak poznała jego ojca. Fabuła osadzona jest we współczesności, czyli w 2021 roku. Bohaterka i grupa jej najbliższych przyjaciół wkraczają w dorosłe życie, starając się odnaleźć własną tożsamość, zrozumieć swoje pragnienia i dowiedzieć się, czego tak naprawdę chcą od życia. Przede wszystkim jednak spróbują odnaleźć miłość w dzisiejszym Nowym Jorku, w dobie randkowych aplikacji wbrew pozorom, od okresu 2005-2014 na świecie zmieniło się całkiem sporo.

Dowiedzieliśmy się już, że na pierwszą serię będzie się składać dziesięć epizodów, a jej twórcami są Isaac Aptaker i Elizabeth Berger („Tacy jesteśmy”, „Twój Simon”). Wśród producentów wykonawczych znajdziemy też nazwiska twórców oryginału: Craiga Thomasa i Cartera Baysa. Nie wiemy, w jaki sposób nowa opowieść będzie łączyć się z pierwowzorem.

Jeśli jesteście z tych, którzy na wieść o kolejnych spin-offach, remake'ach, rebootach, sequelach i prequelach wzdychają, ziewają, wzruszają ramionami czy frustrują się przytaknę wam.

Trudno dziwić się zniechęceniu i zmęczeniu, gdy zewsząd bombarduje się nas ciągnącymi się przez lata seriami; powrotami do znanych historii, które opowiadane są w dokładnie ten sam sposób; eksploatowanymi przez dekady postaciami. Główny nurt kina i telewizji grzeszy wtórnością, a odbiorca ma święte prawo czuć się nią zmęczony i przytłoczony.

I choć sam często narzekam daleko mi do przeciwnika tego stanu rzeczy. Na każdą sfrustrowaną osobę przypada kilka zadowolonych: publika lubi znane historie. Ceni sobie powroty. Wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę i nie jest to dla świata kina, telewizji czy kultury popularnej żadna nowość. Remaki, rebooty i spin-offy nie są wynikiem zwykłego lenistwa twórców (choć tego też nie brakuje), a zwykłą kalkulacją. Statystyki mówią same za siebie: tego chce widownia. I w porządku. Przyczyn takiego stanu rzeczy można doszukiwać się we Frommowskiej ucieczce od wolności, w umiłowaniu nostalgii, w poszukiwaniu bezpieczeństwa etc., etc. to bez znaczenia. Fakty są takie: lubimy powroty.

Zresztą: kulturze remiksu nie można odmówić zasług.

Dzięki niej z istniejących zagadnień powstają nowe, które ostatecznie nie przypominają już dzieł pierwotnych; cytaty mieszają się, często w efekcie tworząc coś nieprzewidywalnego i świeżego. W oceanie odtwórstwa znajdziemy dzieła (i nie jest ich wcale niewiele), które opowiadają znane historie w nowy sposób, aktualizując je, wzbogacając o nową wiedzę, alternatywne spostrzeżenia, odkrywcze wnioski. Powroty mogą, ale nie muszą być odtwórcze.

Dlatego też uważam, że „Jak poznałam waszego ojca” to dobry pomysł, z którego może wykrystalizować się całkiem niezły seria.

REKLAMA

Otrzymamy świeżą perspektywę: nie tylko czasu, ale i bohaterów, a przede wszystkim narratorki. Ta ma sporą szansę okazać się postacią znacznie ciekawszą, niż nieco wyprany z charakteru Ted. Który, swoją drogą, blado wypadał na tle reszty ekipy i bywał niesamowicie irytujący: nazywając się romantykiem, był jednocześnie najzwyczajniej w świecie toksyczny; wykorzystywał przyjaciół, manipulował otoczeniem, naginał wszystko i wszystkich do swoich potrzeb, nieustannie robiąc z siebie ofiarę i stawiając swoje miłosne zawody i w centrum wszechświata.

Tym bardziej trzymam kciuki za Sophie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA