Wydawca wyrządził produkcji niesamowitą krzywdę. Reklamując Baby są jakieś inne jako komedię tudzież polską odpowiedź na Porozmawiajmy o kobietach Mike’a Nicholsa, Kino Świat zaciągnął masowo do kin komercyjnych szowinistów. Zupełnie nie taką widownią docelową powinni być odbiorcy niezależnego i ambitnego kina.

Baby są jakieś inne to film z cyklu „o dwóch facetach w łódce”. Moja rzecz! Dlatego od razu przychodzą na myśl porównania ze sztuką Czekając na Godota Samuela Becketta, mrocznego klimatu Nocy na ziemi Jima Jarmuscha, a nawet psychodeli Inland Empire Davida Lyncha. „Łódka” bohaterów to samochód, który brnie donikąd i ciągle kręci się w kółko podobnie, jak niekończąca się dyskusja o babach. Poszczególne ujęcia są tak zmontowane, by podświadomie wrzucać falliczne symbole, czy seksualne aluzje pod kątem wredoty płci słabszej. Raj dla filmoznawców i kinomaniaków.
Dystrybutor jednak oszukał nieświadomego widza. Film jest nudny! Idealny dla artystycznych i wiecznie niezadowolonych wielbicieli kina (takich, jak ja!), którym polski humor kojarzy się jedynie z Ciachem i pseudoromantyzmem Tylko mnie kochaj. Najważniejsze jednak zostało pominięte - to nie komedia, a śmiertelnie poważny komediodramat. Dla zwykłego widza obraz dwóch kolesi siedzących w aucie i narzekających ciągle na kobiety jest czynnikiem odpychającym. Przez całe 90 minut bohaterowie w końcu tylko rozmawiają – nic innego się nie dzieje. Oderwanie od rzeczywistości jeszcze bardziej uświadamia, że produkcję całkowicie pochłonął artyzm bez odrobiny akcji.

Skoro film jest artystycznym sposobem wysławiania się reżysera, to Baby są jakieś inne funkcjonują jako prywatny blog Koterskiego. Dialogi to najmocniejsza strona dzieła, które w pełni świadomie są niepoprawne politycznie. Postaci nie przebierają w słowach i wyzywają płeć piękną w najgorszy możliwy sposób. Analizują zachowania kobiet nie bacząc nawet na fakt, że sami robią podobnie. Wszystkie myśli są zespolone ze sobą nieskładnie tak, jakby ogarnął scenarzystę słowotok (szczególnie, że jeden z bohaterów ciągle popełnia błędy w wymowie, jakby był niedokształconym samcem alfa). Konwersacja przypomina natłok nieogarniętych emocjonalnie myśli i od tego przybytku zaczyna boleć głowa.
Baby są jakieś inne nie jest jednak złe. Dzieło jest minimalistyczną wersją Dnia świra, która znalazłaby miejsce na deskach teatru. W kinie do doskonałości narracyjnej wiele brakuje, a od tak znanego reżysera nie oczekuje się niczego poniżej dzieła sztuki polskiej popkultury. Wszyscy bojkotujący film powinni pamiętać jedno – nie zostaliście oszukani przez film, a przez dystrybutora. Obiecywał wam gruszki na wierzbie, w przeciwieństwie do Koterskiego, który cały czas robi autorskie kino bez podążania za współczesną modą.