REKLAMA

Najgorszy film roku za nami. Oceniamy musical „Koty”

Koty” Toma Hoohpera to adaptacja scenicznego musicalu, który zasłynął jako jeden z najdłużej nieprzerwanie wystawianych spektakli w historii Broadwayu i West Endu. Jak wypadła filmowa wersja tej słynnej opowieści?

Koty - kadr z filmu
REKLAMA
REKLAMA

„Koty” to musical niezwykle specyficzny. Produkcja, która posiada tak szczątkową fabułę, że w zasadzie nawet trudno nazwać to fabułą per se. Ot - kolejne stworzenia wychodzą na scenę i przedstawiają się pozostałym bohaterom. Jedynie utwór „Memory” posiada jakiś przekaz i moc emocjonalnego oddziaływania.

Zadanie adaptacji musicalu Trevora Nunna z muzyką Andrew Lloyd Webbera nie było więc łatwe. Niestety Tom Hooper poległ w tej materii na całej linii.

Koty - kadr z filmu class="wp-image-361590"

Filmowa adaptacja „Kotów” stara się wprawdzie wiernie odtworzyć sceniczną wersję opowieści, jednak robi to w sposób, który zwyczajnie nuży widza. Sęk tkwi w tym, że po kwadransie złożonym jedynie ze śpiewów i tańców, człowiek robi się zwyczajnie zmęczony. W kinie lubimy jednak słuchać historii, podążać za akcją. Kiedy więc dostajemy zbitkę podobnych utworów i układów tanecznych, o ile nie są one wybitne, zaczynamy się zwyczajnie nudzić.

„Kotom” zdecydowanie nie pomaga więc fakt, że oryginalna wersja też nie posiada fabuły, tylko zbiór niepowiązanych ze sobą utworów. Może, gdyby jeszcze były to utwory warte słuchania i zapamiętania, sprawa byłaby prostsza. Kiedy jednak kolejne piosenki są do siebie bliźniaczo podobne, a na dodatek żadna z nich nie wykorzystuje rejestrów głosowych utalentowanych członków obsady, całość zwyczajnie woła o pomstę do nieba. To, co słyszymy z głośników, to wielokrotnie swoista melorecytacja, dukana pod nosem, aniżeli wykonanie z prawdziwego zdarzenia.

Koty - kadr z filmu class="wp-image-361584"

Być może taki był zamysł, by piosenki nie przyćmiły (niemal) finałowego wykonania najsłynniejszego utworu z musicalu, czyli „Memory”. Co jednak zrobić, że nawet ten kawałek, wyśpiewany przez laureatkę Oscara Jennifer Hudson, również przechodzi bez większego echa? Co więcej - co zrobić w sytuacji, gdy wykonanie artystki w ramach programu „The Voice” brzmi lepiej niż jej śpiew w finalnej wersji filmu?

Sytuacji nie polepszają efekty specjalne. Koty w filmie „Koty” to w zasadzie ludzie z futrem. Poruszają się jak ludzie, wyglądają jak ludzie, na których nałożono kostium z uszami i ogonem. Mimo że właśnie tak wyglądali aktorzy na deskach teatrów, na kinowym ekranie wygląda to zwyczajnie kuriozalnie.

To zresztą idealny przykład na to, że teatr i film rządzą się całkowicie innymi prawami.

Coś, co być może sprawdza się w umownym świecie teatru, kole w oczy, gdy zostaje odtworzone na ekranie. Dystynkcja jest dość klarowna i przez lata adaptacje słynnych musicali zdawały sobie z tego sprawę. Ba! Nawet sam Hooper zdawał sobie z tego sprawę. W końcu jego „Nędznicy”, choć czasem celowo wykorzystywali scenografię, która przywodziła na myśl rozwiązania znane z teatru, byli jednak prawdziwym filmem, wykorzystującym zdobycze tego medium, przygotowującym historię do takiej formy opowiadania.

Koty - kadr z filmu class="wp-image-361581"

„Koty” są natomiast kompletnym chaosem. Zarówno fabularnym, jak i stylistycznym.

Twórca nie wyjaśnia zasad rządzących światem przedstawionym, od razu wrzucając nas w akcję. Nie ustalając jednak żadnych reguł, w trakcie seansu jesteśmy stale zdziwieni. Dlaczego niektóre koty noszą buty, a inne narzucone na ciała futra? W szczególności ta druga dystynkcja jest trudna do zrozumienia. W końcu koty naturalnie posiadają własne futra, dlaczego więc niektóre z nich noszą dodatkowy płaszcz, który mogą zdjąć w dowolnym momencie?

Ten element w szczególności zaskakuje przy postaciach Rebel Wilson i Idrisa Elby. Gdy pierwszy raz kotka Wilson rozpina zewnętrzną warstwę futra, wygląda to niczym element makabreski - kogoś kto odziera się z własnej skóry. Gdy natomiast Elba pojawia się nagle bez zewnętrznego futra, jedyne o czym człowiek myśli, to pytanie: dlaczego ten kot występuje teraz nago i dlaczego nikt zdaje się tego nie zauważać?

Kompletnie zakrzywiona jest także perspektywa. Wielokrotnie podczas seansu zastanawiałem się, jakiej w zasadzie wielkości są te stworzenia/postacie. Czasami wydają się nad wyraz małe względem otoczenia, by w innych posiadać dość standardowy, ludzki wymiar. Kwestia zaburzonej perspektywy staje się kolejną, która zaczyna drażnić i przeszkadzać podczas seansu.

Jeden z zagranicznych recenzentów określił obraz, jako „wyprawę w odmęty szaleństwa”. Szczerze mówiąc - chciałbym, aby tak było. Może wtedy produkcja wywołałaby jakieś żywe emocje? Prawda jest taka, że „Koty” to bowiem wyraz tak kompletnego chaosu, iż film ogląda się z coraz bardziej gasnącym zainteresowaniem. Skoro nawet bohaterowie pojawiają się i znikają bez żadnego uzasadnienia, po co mamy angażować się w ich występ na ekranie?

REKLAMA

„Koty” to film podobnych paradoksów. Szkoda czasu. Szkoda oczu i uszu.

To jeden z najgorszych filmów roku. W sumie może i dobrze, że w Polsce pojawia się na jego początku. Przynajmniej teraz może być już tylko lepiej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA