REKLAMA

"Król rozrywki" to słaby film, ale niezły musical – recenzja

Świetny Hugh Jackman, imponujące choreografie taneczne oraz wpadające w ucho piosenki ratują "Króla rozrywki" przed artystyczną klęską.

krol rozrywki recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Potencjał na coś więcej niż błahą historyjkę był całkiem spory. Bohaterem filmu "Król rozrywki" jest bowiem P.T. Barnum, który przez wielu uznawany jest za stwórcę idei show-biznesu w XIX wieku. Zasłynął on jako człowiek, który znalazł pomysł na przybliżenie świata rozrywki niższym sferom.

O ile miejska inteligencja miała swój teatr i operę, tak przeciętny pracujący człowiek z nizin społecznych nie miał dla siebie żadnej alternatywy. Barnum wpadł więc na pomysł, by zatrudnić wszelkiej maści dziwaków – kobietę z brodą, najwyższego człowieka świata, bliźnięta syjamskie, karły i tym podobnych, by uczynić z nich atrakcję dla ludu i pokazywać w cyrku.

Niestety filmowa (musicalowa) wersja historii P.T. Barnuma dość luźno i bajkowo podchodzi do jego życia.

"Król rozrywki" to pod wieloma względami staroświecka hollywoodzka bajeczka, która wygładza co trzeba i idealizuje postać Barnuma (w rzeczywistości nie był on sympatycznym marzycielem, jak to widać w filmie, a bardziej cynikiem z głową pełną świetnych pomysłów na biznes rozrywkowy).

Można by rzec, że poniekąd trudno spodziewać się czegoś więcej, w końcu nie mamy tu do czynienia z dramatem biograficznym, a z rozrywkowym właśnie musicalem. I rzeczywiście, o ile trochę rozczarowałem się dość płytką i pretekstową warstwą fabularną, tak od strony czysto formalnej "Króla rozrywki" ogląda się bez większego bólu, a seans mija dość szybko i przyjemnie.

Główna w tym zasługa świetnej reżyserii Michaela Graceya, który wcześniej wprawiał się w kręceniu reklam i teledysków. I gołym okiem widać jego dobre oko do filmowania ruchu, scen tańca, ma też liczne ciekawe pomysły na choreografię. Sprawia to, że wszelkie wstawki musicalowe, stanowiące lwią część filmu, ogląda się jak teledysk zrealizowany na najwyższym poziomie.

W przypadku musicali, obok choreografii najważniejszym elementem są piosenki. Te w "Królu rozrywki" również wypadły udanie.

O ile lubicie pop, z trochę współczesnym zacięciem, to utwory takie jak This is Me, A Million Dreams czy fenomenalne Never Enough z pewnością wywołają ciarki na waszych plecach.

Co więcej, mają one niemałą szasnę stać się przebojami, które spokojnie poradzić sobie mogą także w oderwaniu od samego filmu. Niejedna gwiazda popu wiele by zrobiła, by mieć je w swoim repertuarze. Za ich kompozycje odpowiadają Benj Pasek oraz Justin Paul, którzy całkiem niedawno zasłynęli utworem City of Stars z filmu "La La Land". Jest wielce prawdopodobne, że za piosenki z "Króla rozrywki" czekają ich liczne nominacje i nagrody, w tym też i Oscar.

Oczywiście wszystkie utwory wykonane zostały w studio nagraniowym i potem naniesiono je dopiero w filmie. Poza fantastycznym wykonaniem Never Enough przez uczestniczkę programu "The Voice", Lorren Allerd, której głos podłożono pod aktorkę Rebecę Ferguson, cała reszta została zaśpiewana przez aktorów występujących w filmie. Choć nie wykluczyłbym jakiejś ingerencji auto-tune’a i tym podobnych "zabawek", to mimo wszystko większość obsady poradziła sobie z nimi bardzo dobrze.

Tym, co oprócz choreografii i piosenek ratuje "Króla rozrywki" jest niezwykła charyzma Hugh Jackmana. Zaryzykuję stwierdzenie, że aktor ten w musicalach czuje się bardziej swobodnie i naturalnie, niż grając Wolverine’a. Było nie było zaczynał od występów na Broadwayu i znany jest ze swojego talentu do tańca i śpiewu.

krol rozrywki hugh jackman

Jego P.T. Barnum, choć daleki od rzeczywistości, to postać, która przyciąga uwagę, potrafi porwać za sobą widza. Z miejsca darzy się go sympatią i kibicuje mu z całych sił. To jest właśnie ten coraz rzadszy magnetyzm prawdziwych gwiazd ekranu.

Koniec końców, "Król rozrywki" spełnia swoją główną rolę, czyli przynosi widzom tytułową, nieskrępowaną rozrywkę.

REKLAMA

Nie jest to ani dzieło sztuki, ani musical, który przejdzie do historii, prędzej jego piosenki mają szansę na zapisanie się na dłużej w świadomości widzów. Jeśli więc to wam wystarczy i szukacie przyjemnego oderwania od rzeczywistości, to jest to seans w sam raz dla was. O ile oczywiście lubicie musicale.

Dość ciekawym, choć może i dla wielu smutnym zbiegiem okoliczności jest fakt, że właśnie w 2017 roku, w maju, po 146 latach istnienia, Barnum & Bailey Circus, którego powstanie obserwujemy w filmie, został oficjalnie zamknięty. Taki oto znak czasów.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA