"Ktoś, gdzieś" pewnie przegapisz, a nie powinieneś. To piękna historia o odnajdywaniu siebie
"Ktoś, gdzieś" to dokładnie ten serial, którego potrzebujesz zimą. Ciepły, zabawny i mądry, nie bawi się w efekciarstwo, tylko powoli i spokojnie opowiada historię wychodzenia z żałoby i odnajdywania nie tyle nawet swojego miejsca w świecie, ile po prostu siebie. Nie tylko nastolatki mają problemy z dorastaniem, czasami mając 40-lat i stałą pracę, nadal nie bardzo wiadomo, co zrobić z życiem. "Ktoś, gdzieś" recenzja.
OCENA
"Ktoś, gdzieś", nowy serial HBO, to kameralna historia 40-letniej kobiety, która musi mierzyć się z utratą siostry w małym miasteczku, w którym dorastała, ale do którego tak przejmująca nie pasuje - a przynajmniej tak jej się wydaje. Sam żyje na autopilocie - niby nic jej nie brakuje, ale życie wiedzie raczej siłą przyzwyczajenia i rozpędu. Ma mało angażującą pracę, sąsiada, któremu nigdy nawet nie rzuci "cześć" na powitanie i kanapę, na której sypia, bo tak się przyzwyczaiła. Kiedy jej siostra - Tricia (Mary Catherine Garrison) - wkurzona podczas kłótni pyta, co właściwie Sam robi ze swoim życiem - ta przypomina jej, że przyjechała do rodzinnego miasteczka opiekować się ich trzecią siostrą - Holly, bo nikt inny tego nie zrobił. Tylko że Holly już nie ma, zmarła, a Sam dryfuje w pustce wypełnionej po brzegi jej nieobecnością.
Ktoś, gdzieś - recenzja
Potrzeba kogoś z zewnątrz - dawnego kolegi ze szkoły (choć może "kolega" to zbyt mocne słowo, chłopak był jednym z tych niewidzialnych dzieciaków i Sam go nawet nie kojarzy z danych lat), który do tej pory pamięta jej świetne występy, żeby powoli zaczęła się budzić z letargu. Joel (wspaniały Jeff Hiller) zaprasza ją na odbywające się w wynajmowanej przez kościół sali "próby chóru", które okazują się queerową imprezą z ponczem, sceną i wspaniale barwnym prowadzącym - Fredem Rococo (wyborny Murray Hill). Joel podstępem namawia zmiękczoną alkoholem Sam, żeby znów zaśpiewała przed publiką - pamięta, że kiedyś największe wrażenie robił na nim nie tyle głos kobiety, ale to, jak była szczęśliwa, korzystająca z niego. Sam śpiewa i tak zaczyna się jej powolne odzyskiwanie głosu. A jest to głos wspaniały.
I choć to Joel popycha Sam na drogę, która pozwoli jej odnaleźć siebie i wziąć we własne ręce stery swojego życia, to siła, która ja napędza, pochodzi z niej. Jej nowi, barwni i radośni przyjaciele są wsparciem, ale nie grupą wróżek chrzestnych magicznie rozwiązujących problemy bohaterki kilkoma dobrze rzuconymi czarami. Ich magia to dostrzeżenie wartości Sam i przekonanie jej, żeby zobaczyła się ich oczami.
"Ktoś, gdzieś" - opinia o kameralnym serialu, który wzrusza bez ckliwości i bawi bez rechotu
"Ktoś, gdzieś" opowiada swoją historię powoli - nie ma tu wielkich zwrotów akcji, spektakularnych scen czy błyskotliwych bon motów do powtarzania na imprezach. Ta powolna narracja może pewnie niejednego widza pragnącego ekscytacji czy fabularnych fajerwerków znudzić - wszyscy bardziej cierpliwi powinni być jednak zachwyceni. Ta kameralna opowieść o nieidealnym życiu w świecie, który czasami jest podejrzanie blisko idealnego, pełna jest bohaterów, z którymi chcielibyśmy się zaprzyjaźnić. Nawet antypatyczna siostra bohaterki daje się lubić, kiedy pozwoli sobie trochę wyluzować.
Cały zespół aktorski "Ktoś, gdzieś" zasługuje na słowa uznania, ale Everett lśni. Jej relacje z pełną poczucia wyższości siostrą, jej nudnym mężem i rodzicami - matką alkoholiczką i uciekającym od odpowiedzialności ojcem mienią się różnymi odcieniami rodzinnej miłości i rodzinnych zadr. Jej relacje z przyjaciółmi są autentyczne i pełne lekkości, która powstaje tylko w oparciu o szczerość.
Ten serial jest jak sam - zabawny, inteligentny i pełen wrażliwości, wokół której nie robi jednak dużo szumu. Jest tu ciepło, ale też realizm, czułość, ale bez ckliwości, a humor afirmuje życie także w tych głupawych momentach.
Pierwszy odcinek "Ktoś, gdzieś" jest dostępny na HBO GO.