REKLAMA

Nie wierzę, że 20-latka nagrała TAKĄ płytę! Lorde "Melodrama" - recenzja Spider’s Web

Piękna, imponująca, ambitna, intymna, pełna dramaturgii, chwilami wręcz genialna – art pop pełną gębą. Taką płytę nagrała Lorde.

Lorde Melodrama
REKLAMA
REKLAMA

Lorde to absolutny muzyczny fenomen. Już jej pierwsza płyta, którą nagrała gdy miała zaledwie 16 lat, zachwycała swoją dojrzałością, przemyślanymi i kapitalnie napisanymi tekstami, intrygującymi melodiami i pomysłami aranżacyjnymi.

Młodych wykonawców nie brakuje nam wcale – już przynajmniej od lat 90. na nowe gwiazdy popu lansowane są nastolatki. Lorde jednak wyróżnia muzyczna świadomość na poziomie co najmniej 30-letniej artystki.

To doprawdy niebywałe, że mając 20 lat nagrała prawdziwie wybitną popową płytę, przy której dokonania Ariany Grande, Katy Perry i całej reszty mniej bądź bardziej znanych wokalistek, bledną praktycznie od razu.

Lorde zachwyca dojrzałością zarówno w tekstach jak i muzycznym wyczuciu. Na pierwszej płycie śpiewała o niepewności i wszystkich dramatach jakie dosięgają znudzonych nastolatków żyjących na amerykańskich przedmieściach na początku drugiej dekady XXI wieku.

Jej druga płyta, "Melodrama" wynosi to wszystko na zupełnie inny, wyższy, poziom. Tematem przewodnim jest to, o czym śpiewa praktycznie każda gwiazda pop, czyli imprezowe życie, miłostki, rozczarowania, rozstania. Tylko różnica pomiędzy nią, a resztą polega na tym, jakich środków używa i w jaki sposób o tym opowiada.

Okładka płyty Melodrama Lorde

Pierwszy kawałek, Green Light, idealnie pokazuje kunszt Lorde. Zaczyna się on iście balladowym średnim tempem, słyszymy wokal oraz pianino. Możnaby pomyśleć, że to kolejny indie popowy kawałek jakich przez ostatnie lata była cała masa. Ale nie, dość szybko utwór nabiera tempa i zmienia się w taneczny hymn prowadzony dynamicznym fortepianiowym riffem, który spokojnie może zawojować klubowe parkiety.

Green Light pokazuje też niczym w soczewce krok naprzód jaki wykonała Lorde od czasu swojej debiutanckiej płyty.

Stonowane, kameralne i ascetyczne aranżacje zamieniła na pełne rozmachu i przestrzeni kompozycje, w których bawi się dźwiękami, pomysłami i rozwiązaniami muzycznymi.

Ale bawi się nimi z rozwagą i wyczuciem naprawdę doświadczonej wokalistki.

Jeszcze dalej idzie imponujący Sober, w którym r&b miesza się z klubowymi rytmami, a w refrenie przenosi się w rejony synthpopowe, z kapitalnymi aranżami wykorzystującymi zmiany tempa, dźwięki trąbek i ciekawą rytmiką. A wszystko to zawarte w zaledwie w trzech minutach!

Zakochałem się z miejsca w przepięknej balladzie Writer in the Dark, której niesamowity refren (przywodzący skojarzenia z najlepszymi dokonaniami Kate Bush) zwalił mnie z nóg i wzruszył do łez. Co jakiś czas muszę sobie przypominać, że taka perła wyszła spod pióra 20-letniej dziewczyny, smarkuli, która jeszcze niedawno była dzieckiem.

"Melodrama" to rzadki przypadek płyty, która udowadnia, że możliwe jest nagranie płyty popowej, która jednocześnie jest przyjemna w odsłuchu, lekka, rozrywkowa, wpadająca w ucho, a przy okazji jest też ambitna, mądra, ze świetnymi tekstami i może być prawdziwą sztuką. Bo ta nie jest zarezerwowana tylko dla opery, muzyki klasycznej, poezji śpiewanej czy jazzu.

Znajdą tu dla siebie mnóstwo dobra zarówno fani melancholijnych indie popowych ballad o nieudanych związkach jak i poszukiwacze klubowych dźwięków (Supercut to mainstreamowy electro-popwy hicior w stanie czystym).

"Melodrama" jako całość to płyta właściwie bez słabych punktów.

REKLAMA

Żaden utwór nie brzmi jak zapchajdziura. Dream pop łączy się tu z r&b, muzyką elektroniczną oraz indie – a wszystko to fantastycznie przemyślane. Wszystko składa się w logiczną całość, każdy kolejny kawałek brzmi jakby był kontynuacją poprzedniego. To rzadkie i cenne w czasach gdy prawie wszyscy wykonawcy skupieni są na singlach, wokół których budują hype na całą płytę, a słuchacze również nastawieni są na słuchanie pojedynczych kawałków na Spotify i innych serwisach streamingowych. Lorde tymczasem skupiła się na tym, by cała jej płyta stanowiła spójną opowieść, tak muzyczną jak i liryczną.

Jeśli miałbym znaleźć jakiś punkt odniesienia dla "Melodrama", to byłby to bez wątpienia album "Hounds of Love" Kate Bush. To ten sam poziom artyzmu i wrażliwości oraz pomysłu na brzmienie. I w sumie to nie pamiętam czy od czasu premiery "Hounds of Love" pojawiła się popowa płyta na takim samym wysokim poziomie jak "Melodrama".

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA