2021 rok ledwo się zaczął, a Netflix już może pochwalić się wielkim hitem. W ciągu 28 dni od premiery „Lupin” skradł serca 70 mln użytkowników platformy. Moje zdobył jednak dopiero swoją 2. częścią.
OCENA
Decyzja Netfliksa, aby podzielić „Lupina” na dwie części, mogła wydawać się absurdalna. Jednak po obejrzeniu ostatnich pięciu odcinków łatwo zauważyć, że miała jednak sporo sensu. Odsłony różnią się od siebie i widać to już na poziomie tematycznym. Pierwsza była o ojcach, a w drugiej gra toczy się o dzieci. Zaślepiony żądzą zemsty Assane Diop stawia czoła konsekwencjom swoich dotychczasowych czynów, a twórcy dociskają pedał gazu do dechy. Przedstawili już bohaterów, zarysowali świat, więc nadszedł czas na danie główne.
Jak dobrze wiemy, zemsta najlepiej smakuje na zimno. I chociaż Assane zachowuje trzeźwy umysł, stara się nie kierować emocjami, to Hubert Pellegrini przekroczył pewną granicę, kiedy jego człowiek porwał Raoula. Protagonista musi odzyskać syna, aby ku uciesze nas maluczkich kontynuować wojnę z bogaczem. Tym razem wszystkie chwyty są już dozwolone, nawet jeśli oznacza to potrzebę uwiedzenia córki przeciwnika. Główny bohater nie cofnie się przed niczym. A co najważniejsze dobrze wie, jak oszukać wszystkich, aby osiągnąć swój cel.
W 2. części „Lupina” mniej miejsca poświęcono relacjom rodzinnym bohaterów.
Mimo to na koniec stanie się jasne, że to one wciąż stoją w centrum zainteresowań twórców, a serce serialu ciągle bije po właściwej stronie. Assane pozostaje mistrzem manipulacji. Wraz z Benjaminem knuje i dokładnie wszystko planuje – żadne potrącenie przechodnia nie jest tu przypadkowe. Pod każdym jego działaniem kryje się jakiś sens, nawet jeśli początkowo nie możemy go dostrzec. Narracja prowadzona jest w taki sposób, żebyśmy odcinek za odcinkiem z przyjemnością dawali się oszukać i zastanawiali się dlaczego, jak i po co. Zgodnie z logiką sequeli jest jednak szybciej, więcej i zabawniej.
Nieco paradoksalnie oznacza to ograniczenie liczby przebieranek, poświęconych w tym wypadku na ołtarzu wartkiej akcji. Pellegrini wytacza najcięższe działa, policja ciągle siedzi na ogonie protagonisty, a sam Assane co chwilę zapędzany jest w kozi róg i zmuszany do ucieczki. Nie traci jednak pogody ducha, zarażając nas swoim optymizmem i pewnością siebie. Tu się zawadiacko uśmiechnie, tam pokłóci z przyjacielem o chłopaka swojej byłej, a jeszcze gdzie indziej z godną pozazdroszczenia pasją i znawstwem opowie o Lupinie. Omar Sy w głównej roli wciąż uwodzi charyzmą i z każdej sceny potrafi wyciągnąć cały ładunek emocjonalny. Pomagają mu w tym oczywiście pobrzmiewająca w tle wielka sztuka i urokliwe zakątki Paryża.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że twórcy dopiero teraz w pełni rozwijają skrzydła.
Zaczęli bawić się swoją historią i tchnęli w nią nową energię, jednocześnie zachowując świeżość pierwszych odcinków. 2. część „Lupina” ogląda się przez to jednym tchem, wciąż łaknąc więcej. Na szczęście to jeszcze nie koniec przygód współczesnego dżentelmena włamywacza. Netflix zamówił już kolejne odcinki. Assane Diop jeszcze powróci. I jeśli zrobi to z taką klasą jak tym razem, to nie mam nic przeciwko. Nie odkładajcie więc cylindra i monokla. Ta opowieść nabrała wiatru w żagle i można jeszcze wiele z niej wycisnąć.
2. część serialu „Lupin” obejrzycie na platformie Netflix.