PigOut nadaje: „Magia zmiany” Jakuba Czarodzieja naprawdę działa. Po tej książce mój mózg magicznie zmienił się w budyń
Z coachingiem jak z polskimi kabaretami. Niby wszyscy się zgadzamy, że już najwyższa pora je zdelegalizować, ale jak przychodzi Mazurska Noc Kabaretowa, to dziwnym trafem bilety na występ Neo-Nówki wyprzedają się na pniu. Przypadek? Nie sądzę!
OCENA
Coaching, pomimo wielu jego kompromitacji, również nadal ma się świetnie. Jeszcze nie przestaliśmy się śmiać z Mateusza Grzesiaka, który siłą woli wyleczył się z polipa i Łukasza Jakóbiaka wizualizującego wizytę w programie Ellen DeGeneres, tymczasem już zdążyła wyrosnąć kolejna gwiazda motywacyjnego pierdololo.
Mowa o Jakubie Czarodzieju. Łysym, wydziaranym kolesiu, który zdobył popularność dzięki jednemu filmikowi. Chodzi w nim po placu budowy i narzeka na dzisiejszą młodzież.
Twierdzi, że to banda kretynów spędzająca całe dnie z nosem w telefonie, przez co zatraciła tak podstawowe umiejętności, jak – cytuję – adresowanie listów i patroszenie ryb. Za jego czasów rzekomo było o wiele lepiej, bo zamiast w internecie siedziało się na trzepaku, a dzieciaki nie pozywały rodziców do sądu za zbyt niskie kieszonkowe, tylko godnie przyjmowały łomot pasem na ogarnięcie.
Wideo wiralowo rozeszło się po sieci, sprawiając, że Jakub Czarodziej z dnia na dzień stał się motywacyjnym guru na fejsbuku. Jego fanpejdż aktualnie obserwuje ponad 170 tys. osób. Mniej więcej tyle samo uważa, że typ bredzi jak potłuczony.
Osobiście zdecydowanie bliżej mi do tej drugiej grupy. Wystarczy obejrzeć dowolny film Czarodzieja, żeby zorientować się, że wygłasza tendencyjne bzdury. Czepia się dzisiejszej młodzieży, jakby był nie wiadomo jak doświadczony życiowo, tymczasem sam ma dopiero 27 lat, co oznacza, że wychował się w czasach, kiedy w Polsce były już McDonaldy, parki wodne i PlayStation.
Proponuję, żeby opowiedział o swoim ciężkim dzieciństwie starszemu pokoleniu, które pograć mogło co najwyżej w kapsle, a zamiast chillować na trzepaku, musiało ubić prosiaka na obiad (masz Czarodzieju takiego skilla, czy zatraciłeś przez zabawy klockami LEGO?). Przy okazji pewnie by się nasłuchał za tatuaże, wszak te kiedyś były znakiem rozpoznawczym marginesu społecznego. Czasy się zmieniają, deal with it!
Żeby było śmieszniej, Czarodziej nie kończy swojego pouczającego filmu tekstem: Hej ludzie, wylogujcie się z internetu i przejdzie do reala, tak jak się to kiedyś robiło. Nope, zamiast tego prosi o zostawienie lajka, udostępnienie oraz polubienie jego pozostałych profili na Instagramie i YouTubie. Na koniec namawia jeszcze do kupna w jego sklepie internetowym bluz z niezwykle głębokim sloganem: G*wno mnie to obchodzi. 179 zł sztuka.
Na tym działalność Czarodzieja się nie kończy, bo na rynku właśnie ukazała się jego książka pod tytułem „Magia zmiany”. Premiera odbyła się w tym samy dniu, co „Za hajs matki baluj". 30 stycznia 2019 roku był bardzo traumatyczny dla polskiego rynku wydawniczego.
Książka reklamowana jest jako zbiór porad motywacyjnych, dzięki którym czytelnik przekroczy własne granice i stanie się życiowym fighterem.
Brzmi dobrze, niestety po przeczytaniu nie mogę się z tym zgodzić. W rzeczywistości jest to zbiór wyświechtanych tekstów w stylu: Jesteś zwycięzcą; Możesz wszystko, jeśli tylko bardzo tego chcesz; Nie bój się zmian; Wyjdź ze strefy komfortu; Zmień pracę; Odpuść znajomych, którzy ciągną cię na dno; bla bla bla.
Po lekturze Jakub Czarodziej jawi się jako łysa i wulgarna wersja Beaty Pawlikowskiej.
To są dokładnie te same banały, tyle że podane w trochę agresywniejszej formie. Ot Jakub zwraca się do czytelnika per baranie lub per śmierdzący leniu, który pierdzisz w kanapę przy „M jak miłość", zamiast nad sobą pracować. Ziew.
Książkę swobodnie dałoby się zamknąć w pięciu zdaniach, ale dzięki niesamowitemu wodolejstwu i kilku trikom, Czarodziej ugrał ponad 260 stron. Przez triki rozumiem poświęcanie osobnej strony na tytuły rozdziałów, poprzedzanie pierwszego akapitu dziesięcioma enterami, stosowanie dużych fontów i interlinii, wytłuszczanie wybranych zdań na pół kartki oraz wklejanie totalnie niepowiązanych z tekstem grafik. Ponadto co jakiś czas otrzymujemy kilka pustych stron, na których mamy wykonywać ćwiczenia zadane przez Czarodzieja, np. wypisz swoje mocne i słabe strony lub rozpisz swój tygodniowy rozkład zajęć godzina po godzinie. I cyk, plus 50 stron do objętości.
Jest jednak coś, co mnie bardzo ubawiło w tej książce. Otóż co kilka rozdziałów Jakub Czarodziej serwuje nam historie, z którymi miał do czynienia podczas swojej kariery psychologa. Te opowieści to czyste złoto.
Czarodziej nie jest takim zwyczajnym doktorkiem, do którego przychodzisz opowiedzieć o swoich problemach, a on wtedy odpowiada: Hmm cofnijmy się do czasów dzieciństwa. Niech pan/pani opowie o relacji z matką. Nic z tych rzeczy. Jakub to kozak, który funduje pacjentom terapię szokową.
W jednej z opowieści poznajemy Dawida, młodego, zamożnego przystojniaka. Jakub nie może zrozumieć, jakież to problemy może mieć taki wyględny gość. Wtem chłopak przyznaje się, że nie radzi sobie w relacjach z kobietami. Ile razy ma się odezwać do jakiejś niewiasty, tyle razy łapie go paraliż, zasycha w ustach, a pod pachami pojawiają się stresowe koła potu.
Czarodziej z miejsca wymyśla sposób, jak go uleczyć. Bierze Dawida na miasto, wkłada mu słuchawkę w ucho i każe zagadywać przypadkowe babeczki. Sam chowa się w pobliskiej kawiarni i podpowiada przez mikrofon. Chłopak sumiennie wykonuje instrukcje Czarodzieja i o dziwo okazuje się, że bez problemu potrafi flirtować z wyhaczonymi na ulicy babkami. Mało tego, jedna z nich rzuca dla Dawida swojego narzeczonego i aktualnie są na etapie planowania ślubu. Wszystko dzięki Czarodziejowi. Szacuneczek.
W innej historii do Jakuba przychodzi alkoholik, który przez problem z piciem stracił zdrowie, pieniądze i rodzinę. Jest załamany. Próbował już wszystkiego, ale nałóg ciągle okazywał się silniejszy. Jakub najpierw go objeżdża za użalanie się nad sobą, a następnie zabiera do lasu na wspólne bieganie. Facet tak się wkręcił w sport, że skończył z piciem, zaczął wygrywać ultramaratony i odzyskał rodzinę. Magia czarodzieja.
Podobnych historii dostajemy jeszcze kilka, ale moją ulubioną zdecydowanie jest opowieść o Oli. Kiedy Ola przyszła po raz pierwszy do gabinetu Jakuba, była szarą myszką. Rozciągnięty sweter, zero makijażu i tłuste włosy. Narzekała, że nie czuje się kobieco, przez co nie może znaleźć sobie faceta. Czarodziej swoim bystrym okiem momentalnie wyłapał problem. Następnie uruchomił nieliche znajomości i skierował Olę do najlepszych specjalistów - fryzjera, stylisty, kosmetyczki i dentysty. Kiedy kolejny raz dziewczyna stawiła się w gabinecie, wyglądała jak milion dolców. Dopasowana kiecka z Zary, brwi odrysowane od szklanki, umyte zęby i uczesane włosy. Po prostu szał. Po wszystkim Ola wstawiła na fejsbuka zdjęcie prezentujące ją przed i po wizycie u Jakuba. Odzew był niesamowity. Setki kobiet zaczęły pisać z prośbą o radę, jak się stać takich lachonem. Kolejny spektakularny sukces Czarodzieja.
Są też momenty rozczulające. Na przykład w rozdziale sugerującym, aby nie zwracać uwagi na opinie innych osób, Jakub za wzór stawia swojego kolegę. Ten w czasach szkolnych był wielkim fanem pociągów. Wszyscy się z niego śmiali, bo zamiast grać w piłkę, jak na normalnego nastolatka przystało, ten siedział na dworcu i gapił się na lokomotywy. Chłopak nic sobie nie robił ze złośliwości rówieśników, dzięki czemu dziś jest maszynistą najnowocześniejszego pociągu w Polsce. Wzruszyłem się bardziej niż na „Bezsenności w Seattle”.
Baśnie Hansa Christiana Andersena to żenada przy bajkach Jakuba Czarodzieja.
Książki ogólnie nie polecam, ale skłamałbym, gdym powiedział, że zmarnowałem przy niej czas. Prawda jest taka, że bawiłem się rewelacyjnie, niestety nie na takim poziomie, jakiego życzyłby sobie autor. Jeśli chodzi o czarodziejów, pozostanę jednak przy Gandalfie i Harrym Potterze. Z kolei z łysych, bardziej wiarygodny jest dla mnie Łysy z Brazzers. Czyny, nie słowa!
Książkę Jakuba możesz śmiało kupić w dwóch przypadkach. Pierwszy - kolebie ci się stół i szukasz podkładki. Drugi - chciałbyś kreatywnie spędzić czas ze znajomymi, ale nie masz pomysłu. Proponuję pijackie bingo. Polega to na tym, że otwieracie „Magię zmiany” na losowej stronie i walicie shoty za każdym razem, kiedy traficie na jakiś farmazon. Kto ostatni ustoi na nogach, wygrywa. 2/10.