W świecie pełnym świetnych seriali, filmów i relatywnie tanich abonamentów za usługi najcenniejszym zasobem powoli przestają być pieniądze, a staje się czas. Ma to ogromne przełożenie na rynek VoD.
Jeśli chodzi o usługi VoD, to do dyspozycji mamy Netfliksa zasypującego swój serwis nowościami. HBO GO z bogatą biblioteką naprawdę świetnych produkcji, nad którymi stacja pracuje od wielu lat. Całkiem niedawno pojawił się Showmax, wyciągając od czasu do czasu zagraniczne serialowe perełki. Dla fanów polskiego kina i europejskich nowości jest VOD.pl, na którym za kilka i kilkanaście złotych można wypożyczyć film. A to oczywiście nie wszystkie serwisy udostępniające odpłatnie - a czasem darmowo - treści.
Wybór jest tak duży, że największym ograniczeniem staje się czas.
To oczywistość. Jest ona o tyle dzisiaj istotna, że skoro mamy dostęp do niewyobrażalnej puli produkcji, to w zasadzie na każdym etapie musimy dokonywać wyborów. A chociaż można nazwać to problemem pierwszego świata, nie są to wybory łatwe. Jeśli nie muszę wykonywać recenzenckich obowiązków, staram się, aby oglądana przeze mnie produkcja była możliwie najbardziej dopasowana do moich gustów i... po prostu dobra.
Stając przed tym wyborem, uświadomiłem sobie, że oferta HBO jest znacznie bardziej pociągająca, jeśli chodzi o produkcje fabularne.
Nie chcę oczywiście powiedzieć, że na Netfliksie nie ma co oglądać, jest wręcz przeciwnie. Jednak wrażenie, że czerwony serwis VoD rozmienia się na drobne, staje się wręcz faktem, kiedy spojrzymy... na ofertę HBO. Patrzę tylko na ostatnich kilka głośnych produkcji i widzę naprawdę rewelacyjną Sukcesję. Sięgając do kontynuacji, dostrzegam trwający właśnie Westworld. Nawet produkcje realizowane w europejskich krajach stoją na bardzo, bardzo wysokim poziomie: Pustkowie, Wataha, Babylon Berlin.
Po stronie Netfliksa pojawiło się kilka naprawdę mocnych pozycji. Kiedy jednak skanuję pamięć, to widzę produkcje dobre, ale w ostatnim półroczu tych wybitnych, które mogłyby konkurować z ambitną Sukcesją czy Westworld, jest jak na lekarstwo. Do głowy przychodzi mi fenomenalny niemiecki Dark. Chwilę później świeża - pod względem formalnym, bo serial premierę miał już w 2017 roku - belgijska Tabula Rasa, czy mający aspirację Alienista. Oba seriale zostały przez Netfliksa zakupione, ale wyprodukowały je inne stacje.
Netflix chce inwestować w oryginalne produkcje.
Gigant zapowiedział, że zrealizuje 600 oryginalnych produkcji w 2018 roku (potem ta liczba powiększyła się o 100, a w ostatnim czasie mówi się już o 1000!). Zapewne chodziło o te wszystkie seriale i filmy, na których przykleja on swoją pieczątkę. Nie zaś te, których produkcję zlecił. Oznacza to mniej więcej tyle, że serwis prędzej czy później zasypie nas treściami, za którymi trudno będzie nadążyć. Pozornie to jednak nie problem. Więcej - w przypadku usługi VoD, za którą płacimy abonament – znaczy w teorii lepiej. Czy aby na pewno?
Bo ostatecznie wygląda to tak, że tygodnie przed premierą jakiejś produkcji dostajemy tajemnicze zajawki, później pełnokrwiste zapowiedzi. Internet huczy, Netflix swoim rozmachem sprawia wrażenie, jakby właśnie wymyślił formułę telewizyjnego serialu. I nie ma w tym nic złego, bo przecież na tym polega jego strategia wizerunkowa! Problem polega na tym, że później produkcja trafia do serwisu i... okazuje się przeciętna. Ten balon można było pompować raz, drugi, ale za czwartym razem wiesz już, żeby wstrzymać się z ekscytacją.
Kilkanaście niezbyt udanych seriali z rzędu powoduje, że te naprawdę świetne giną w tym morzu przeciętności.
Trudno określić stosunek dobrych seriali do złych, bo u każdego będzie wyglądało to inaczej. Wrażenie jest jednak niezbyt korzystne. Co dziwne, bo do serwisu powinny przyciągać użytkowników te najlepsze produkcje, a nie te, które mają największy marketingowy budżet.
Przez to tempo i tony przewalających się przez serwis produkcji mam wrażenie, jakby Netflix zmienił się w fast food rzucający na stół kolejne kanapki. Nie martwiąc się tym, że do jednej ktoś zapomniał włożyć ogórka, w innej brakuje sosu. Gdzieś po drodze może się okazać, że te dostarczane nam hurtowo posiłki, nie są do końca tym, co zamówiliśmy na początku. Jedyna szansa w tym - ciągnąc to kulinarne porównanie - że szumnie zapowiadane produkcje europejskie wprowadzą do tej kuchni nowe smaki i odrobinę świeżości.
Mówiąc, że znacznie mocniej przekonuje mnie HBO, mam na myśli fabularną ofertę - w przypadku produkcji dokumentalnych sprawa wygląda zgoła odmiennie. Chociaż HBO GO "uwolniło się" od operatorów, to znacznie mniej cieszy pod względem technicznym. Część moich domowych urządzeń ciągle nie obsługuje aplikacji HBO GO, a z tymi od Netfliksa, a nawet Showmaksa, nie ma większych problemów.
Brzmi to oczywiście jak narzekanie człowieka, który zdaje się nie mieć poważniejszych problemów. Domyślam się, że zdaniem wielu liczba produkcji świadczy o jakości usługi. To poniekąd prawda. Skoro jednak trwa walka o naszą uwagę i czas, to byłoby świetnie nie miotać się wśród przeciętności, ale wybierać wśród najlepszych.