Netflix jedyną nadzieją na powrót klasycznej animacji do dawnej świetności. „Klaus” i „Cuphead” pokazują, że warto na to czekać
Rysowana ręcznie animacja 2D to dla części widzów relikt zamierzchłej przeszłości. W stronę dawnych produkcji wyglądają jednak nie tylko nostalgicznie nastawieni fani. Wielu twórców widzi olbrzymi potencjał i piękno klasycznej animacji. A domem dla tego typu produkcji stanie się nie kto inny, jak platforma Netflix.
Oscary 2020 zostaną zapamiętane zapewne przede wszystkim ze względu na zupełnie niespodziewaną (co nie znaczy, że niezasłużoną) nagrodę dla „Parasite”. Wybór koreańskiego dramatu na najlepszy film roku to naprawdę odważny ruch ze strony Amerykańskiej Akademii Filmowej, ale tylko co nieco przykrył przerażającą przewidywalność wszystkich pozostałych decyzji akademików. Tak naprawdę mieliśmy do czynienia z jedną z najnudniejszych i najbardziej schematycznych ceremonii rozdania Oscarów w XXI wieku. Co udowadnia choćby przyznanie statuetki za animację produkcji „Toy Story 4”.
Nie od dzisiaj wiadomo, że znaczna większość decydentów głosujących na oscarowe filmy nie ma najmniejszego pojęcia o sztuce animacji. Ten gatunek nawet wewnątrz branży wciąż musi mierzyć się z całą masą stereotypów i fałszywych twierdzeń. Najpoważniejszy z nich dotyczy oczywiście przekonania, że filmy animowane są skierowane głównie do najmłodszych widzów, co prowokuje akademików do głosowania na produkcję uznaną za najlepszą przez ich własne dzieci. I nie, bynajmniej nie mówię tutaj o odosobnionych przypadkach.
„Toy Story 4” jest świetnym filmem, ale to „Klaus” Netfliksa zaoferował coś zupełnie nowego w sztuce animacji.
Osobiście uważam, że nowe dzieło studia Pixar to najlepsza część serii o mówiących zabawkach od czasu oryginalnego filmu z 1995 roku (więcej na ten temat przeczytacie w recenzji na Rozrywka.Blog). Przyznanie Oscara „Toy Story 4” to jednak niezwykle bezpieczny, przewidywalny i nudny wybór Akademii Filmowej. Oryginalna opowieść o Chudym i Buzzie była wglądem w zupełnie nową erę animacji, gdzie to CGI stało się dominującym narzędziem do tworzenia tego typu produkcji. Zeszłoroczny „Klaus” platformy Netflix może być z kolei zapowiedzią odwrotnego trendu i powrotu klasycznej animacji 2D.
Szefowie największego serwisu streamingowego zdecydowanie nie mogli być zadowoleni z liczby nagród zdobytych podczas ostatniej gali oscarowej. Netflix wrócił z Los Angeles z zaledwie dwiema statuetkami. I wbrew pozorom to nie pominięcie „Irlandczyka” czy „Dwóch papieży” było największym skandalem, a właśnie zignorowanie „Klausa”. Świąteczne dzieło Netfliksa może się bowiem pochwalić nie tylko zabawną, wciągającą fabułą i ciekawymi bohaterami, ale też zupełnie nowym podejściem do animacji 2D.
Mówiąc całkiem wprost, „Klaus” nie wygląda jak film istniejący tylko w dwóch wymiarach. Pomysłodawca projektu, Sergio Pablos postanowił połączyć najlepsze cechy dwóch światów. W swojej karierze pracował nad klasycznymi produkcjami Disneya (takimi jak „Tarzan” i „Herkules”), ale jednocześnie odpowiadał za stworzenie serii o Minionkach. Doskonale poznał więc tajniki zarówno rysowanej ręcznie animacji, jak i modeli generowanych komputerowo. Zamierzony efekt udało się osiągnąć za pomocą kilku sprytnych technik, takich jak: nałożenie podstawowej bazy koloru na postaci i tła jednocześnie, budowanie scenografii na bazie kolejnych warstw oraz tworzenie różnych tekstur w modelach bohaterów. Wykorzystano także rewolucyjne narzędzie służące do cieniowania i oświetlania bohaterów w czasie rzeczywistym. W ten sposób Pablos stworzył film, który jest jednocześnie nostalgicznym powrotem do dawnej animacji, bez utraty płynności ruchów postaci i wiarygodności świata.
Dzięki temu „Klaus” wydaje się bardziej realistyczny niż większość produkcji generowanych przy użyciu CGI, a jednocześnie udanie łączy swój styl z estetyką świątecznej opowieści.
To osiągnięcie nie do przecenienia, bo jak doskonale wiadomo, ręcznie rysowana animacja jest dużo bardziej czasochłonna i wymaga znacznie większych nakładów finansowych. Dlatego wspomnienie jakiejkolwiek kreskówki z poprzedniego wieku kojarzy się z nieruchomymi tłami, animacją ograniczoną w liczbie klatek na sekundę oraz powtarzalnością kadrów. Bez względu na to, czy mówimy o produkcjach hollywoodzkich wytwórni, europejskich studiów czy o japońskim anime. Wszyscy oszczędzali w ten sposób pieniądze, ale przy „Klausie” podobne działanie jest niemal niezauważalne w trakcie seansu.
Zdecydowanie bardziej widoczny jest z kolei trend poszukiwania nowych rodzajów animacji, które przełamałyby monopol estetyki studia Disney/Pixar. Nie dotyczy on tylko branży filmowej. Twórcy powstałej w 2017 roku gry wideo „Cuphead”, podobnie jak Pablos i jego zespół również podjęli się zadania na pierwszy rzut oka całkowicie nieopłacalnego. Studio MDHR postawiło sobie za cel stworzenie szalonej i diabelnie trudnej gry z gatunku run and gun w stylu filmów animowanych z lat 30. A ponieważ płynność animacji współczesnych gier wideo jest nieporównywalna z liczbą klatek na sekundę w dawnych kreskówkach, to każdą klatkę ruchu musi na nowo odrysować ręcznie.
Osiągnięty przez twórców „Cuphead” olbrzymi artystyczny i finansowy sukces pokazał jednak, że jeżeli ma się jasną wizję poszukiwanej estetyki, to warto zainwestować niezbędne do jej realizacji czas i pieniądze. Nie bez powodu przyciągnęło to uwagę Netfliksa, który zdecydował się na realizację serialu z bohaterami gry.
Największa platforma VOD może się obecnie pochwalić sławą najlepszego domu dla oryginalnych, ciekawych animacji.
Szczególny podziw budzi to, jak odmienne od siebie są wszystkie realizowane przez serwis produkcje animowane. „BoJack Horseman” w zupełnie inny sposób wykorzystywał swój graficzny styl do wzmacniania narracji niż choćby „Big Mouth” czy „Klaus”, a seria krótkometrażowych filmów animowanych „Miłość, śmierć i roboty” to już całkowita wolna amerykanka. Co oczywiście jest wynikiem zaangażowania wielu różnorodnych studiów animacji, które sięgnęły po odmienne narzędzia i formy wyrazu. Widzowie zareagowali na tę kreatywną decyzję serwisu niezwykle entuzjastycznie, dzięki czemu „Miłość, śmierć i roboty” była jedną z najlepiej ocenianych zeszłorocznych serii.
Nie oznacza to oczywiście, że współpraca z serwisem Netflix nie wiążę się jakimikolwiek trudnościami. Firma daje szansę, ale jest też niezwykle bezlitosna dla produkcji, które nie mogą pochwalić się wystarczająco wysoką oglądalnością. Nie brakuje głosów, że „BoJack Horseman” powinien był dostać co najmniej jeden dodatkowy sezon, a szalona animacja „Tuca i Bertie” została skasowana już po pierwszych dziesięciu odcinkach. Nie ma więc sensu oszukiwać się, że Netflix tak po prostu i z dobroci serca pokieruje odrodzeniem klasycznej animacji. Firma może pomóc, ale za odpowiednią cenę i nie bez jakichkolwiek ograniczeń.
Ręcznie rysowana animacja 2D już nigdy nie będzie dominującą formą wyrazu dla tego gatunku.
Pewien technologiczny progres jest po prostu celem samym w sobie. Masowy powrót do obowiązujących przed kilkoma dekadami standardów najzwyczajniej w świecie nie jest możliwy, ani szczególnie potrzebny. Generowany komputerowo obraz powstaje szybciej i za mniejszy koszt niż wszystko co może stworzyć ludzki artysta. Oczywiście, przynajmniej na razie pamięć obliczeniowa maszyn nie wystarcza, żeby stworzyć dzieło pozbawione jakichkolwiek wad.
Nawet w przypadku „Klausa” stworzone przez programistów narzędzie, choć rewolucyjne, nie było w stanie idealnie pokierować ułożeniem cieni w stosunku do źródła światła. Graficy musieli więc ręcznie poprawiać niektóre sceny. A gdy mowa o takim projekcie jak „Twój Vincent”, gdzie każda klatka była osobnym malowidłem na oleju, dotychczasowa przewaga komputerów staje się nic niewarta (więcej na temat kulisów powstawania polskiego filmu przeczytacie TUTAJ) . Nie należy jednak mylić pojedynczych, autorskich projektów, ani nawet zauważalnego trendu z masowym działaniem. Filmy Pixara wciąż mają największe budżety i są najbardziej dochodowe. To się nie zmieni.
Nie warto też całkowicie odwracać się od CGI w ramach nostalgicznego sprzeciwu wobec wszystkiego, co tworzone komputerowo. Kreatywność artystów nie jest czymś ograniczanym przez wybrane do realizacji narzędzia. Przykład „Spider-Man: Uniwersum” pokazuje, że nawet korzystając z teoretycznie zużytych do granic możliwości elementów, można zrobić coś niepowtarzalnego i niezwykle oryginalnego. Wystarczy w ciekawy sposób połączyć swoje inspiracje ze świeżym spojrzeniem na techniki animacji 3D. Sam fakt, że coś powstaje na bazie poligonów nie znaczy, że musi wyglądać jak kolejna część „Minionków” czy „Aut”.