REKLAMA

Polacy oszaleli na punkcie nowego filmu Netfliksa. „Nie uciekniesz od miłości” to hit serwisu

Polacy rzucili się na „Nie uciekniesz od miłości”. I chociaż film trafił na pierwsze miejsce zestawienia najpopularniejszych tytułów dostępnych na Netfliksie w naszym kraju, równie dobrze mógłby podbić serca najwierniejszych widzów Hallmarka.

nie uciekniesz od miłosci netflix recenzja
REKLAMA

Klisza na kliszy, kliszą pogania. Jeśli widzieliście jeden telewizyjny romans, widzieliście je wszystkie. Zmieniają się pejzaże i aktorzy, ale zasady pozostają niezmienne. Nikt nie szuka w nich przecież oryginalności. Nie musi być nawet zabawnie. Chodzi o dostarczenie totalnie odmóżdżającej rozrywki, która ma wypełnić nasz czas między posiłkami, albo stanowić do nich bezosobowy dodatek. Tak do swojej opowieści podeszli twórcy „Nie uciekniesz od miłości”.

W gruncie rzeczy, gdyby fabułę osadzić w kontekście świątecznym, na punkcie filmu oszaleliby stali widzowie stacji Hallmark. Steven K. Tsuchida wybiera jednak inną ścieżkę i serwuje nam tendencyjną komedię o leczeniu złamanego serca w wakacyjnym kurorcie. Prócz pięknych, letnich pejzaży nie zobaczymy tu jednak nic, czego byśmy już wielokrotnie nie widzieli. Erica po bolesnym rozstaniu z Jasonem podejmuje się pracy jako piosenkarka w luksusowym ośrodku na Mauritiusie. Tam kogoś poznaje, ale też natyka się na swojego byłego mającego wziąć ślub z nową partnerką. Wiecie jak to się dalej potoczy? No jasne.

REKLAMA

Tsuchid nie ma jednak wrażliwości Nicholasa Stollera potrafiącego z podobnej fabuły w „Chłopaki też płaczą” stworzyć coś więcej niż zlepek schematycznych zagrywek.

Jeden śmieszny żart, zero romantycznych uniesień i mnóstwo gatunkowej niewiarygodności – to wszystko, czego można spodziewać się po „Nie uciekniesz od miłości”. Zapomnijcie o jakimkolwiek realizmie i charakterze, już w momencie rozpoczęcia seansu. To aż imponujące, jak bardzo twórcy rozsmakowują się w kiczowatych motywach, chociaż nie potrafią nasączyć ich jakąkolwiek energią. W efekcie jedynym co może przykuwać w produkcji jakąś uwagę, to muzyka.

Kupno praw do wykorzystywanych w filmie piosenek z pewnością kosztowało więcej niż gaża scenarzysty. Usłyszymy tu kilka dobrze nam znanych hitów z No One Alici Keys. W dodatku wykonane zostaną przez Christinę Milian i każdy kto od zawsze uznawał ją za lepszą piosenkarkę niż aktorkę, boleśnie przekona się, że miał rację. Jako młoda dziewczyna marząca o karierze muzycznej (szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że ostatnią studyjną płytę wydała w 2006 roku) wypada całkowicie nieprzekonująco. Jakiekolwiek iskry potrafi z siebie wykrzesać, tylko w tych krótkich momentach, kiedy przychodzi jej coś zaśpiewać.

Brzmi świetnie, nawet kiedy zanosi się płaczem podczas wykonywania The Time of My Life.

REKLAMA

Jest w tej scenie nieco pazura, którego brakuje całej reszcie produkcji. Twórcy boją się jakiejkolwiek wyrazistości, przez co spłycają swoją opowieść, jak tylko mogą. Mimo wszystko, ma to jednak swój urok i „Nie uciekniesz od miłości” okazuje się filmem idealnym do niedzielnego kotleta. Szczególnie, że po skończonym posiłku można go przerwać w dowolnym momencie i nigdy już do niego nie wrócić.

„Nie uciekniesz od miłości” obejrzycie na platformie Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA