REKLAMA

Jak to się stało, że zostałam Crazy Christmas Woman? 5 powodów, dla których jaram się Bożym Narodzeniem

Odkąd pamiętam, Boże Narodzenie jest moim ulubionym momentem w całym roku. Do tego stopnia, że dni do Wigilii potrafię odliczać już w czerwcu, a kiedy nikt nie widzi i nie słyszy, w wakacje puszczam sobie „Last Christmas”. Jak to się stało, że zostałam Crazy Christmas Woman?

boze narodzenie swieta felieton
REKLAMA
REKLAMA

O tym, że Boże Narodzenie to czas wyjątkowy, nie trzeba chyba nikogo specjalnie przekonywać. Niezależnie od tego, czy celebrujemy Gwiazdkę ze względów religijnych, czy kulturowych, święta większości z nas kojarzą się pozytywnie. 

Już od dziecka uwielbiałam, gdy wreszcie nadchodził grudzień i można było zacząć jęczeć rodzicom nad uchem, zalewając ich setkami pytań pokroju: A kiedy kupimy choinkę? A na jaki kolor w tym roku ją ubierzemy? Ile ciast robimy i dlaczego tylko dwadzieścia? Pamiętacie, co napisałam w liście do Mikołaja? — i tak mniej więcej aż do Wigilii. 

Całe szczęście moi domownicy zwykle podzielali ten entuzjazm, dając się ponieść świątecznej atmosferze, ale co jakiś czas spotykałam się z uwagami typu „ciesz się, ciesz, bo jak dorośniesz, to przestaniesz mieć z tego tyle frajdy”. No to dorosłam. I wiecie co? Moje fiksum-dyrdum (kocham to wyrażenie) względem Bożego Narodzenia nie tylko nie zmalało, ale wręcz przybrało na sile. I wcale się tego nie wstydzę.

5 powodów, dla których kocham Boże Narodzenie:

Jedzonko

mem 1 class="wp-image-477535"

Nie będę tu nikogo czarować — świąteczna wyżerka to jeden z moich ulubionych elementów celebrowania Bożego Narodzenia. Przy czym wcale nie chodzi tu głównie o samą konsumpcję, co przygotowywanie świątecznych potraw. Z domu rodzinnego szczególnie zapadł mi w pamięć zapach kandyzowanej skórki pomarańczy, którą zwykle mama dawała mi do pokrojenia jako jeden ze składników świątecznych wypieków. Z kolei z tatą zawsze kroiłam warzywa na sałatkę jarzynową (jeśli brakuje jej w waszym wigilijnym jadłospisie, to nawet nie śmiejcie nazywać się Polakami).

Te wspomnienia są tak żywe, że nawet teraz, gdy o nich piszę, niemal czuję zapach konkretnych ingrediencji, a nawet pamiętam piosenkę, która leciała w starym, trzeszczącym radiu podczas którejś z przedświątecznych krzątanin w kuchni (dla dociekliwych — It’s my life w wersji grupy No Doubt). 

I choć w tym roku postawiłam na Święta w wersji minimalistycznej (bez wypchanej po brzegi lodówki i potrzeby sięgania po środki na wzdęcia), to krojenie ogórków i marchewek stało się już tradycją, w której nie chodzi jedynie o zrobienie sałatki, ale przede wszystkim o okazję do spotkania się na luzie przy stole, pogadania i posłuchania lecącej w tle świątecznej playlisty na Spotify.

Choinka

mem 2 class="wp-image-477550"

Co do tej tradycji mam odczucia nieco ambiwalentne, bo o ile dobrze wspominam coroczną wyprawę z ojcem „na bazar” po żywe drzewko, o tyle przeforsowanie własnej wizji tego, jak ma być przystrojone przy pięciorgu innych domowników, było zwykle zaciętą batalią. Nie zliczę, ile to razy pokłóciłam się z rodzeństwem o to, gdzie powiesić ulubioną bombkę z bałwankiem, o krzywo wiszący łańcuch, czy przepaloną żarówkę w choinkowych lampkach.

Momentami bywało naprawdę nieciekawie, ale gdy emocje sięgały zenitu i leciały pierwsze łzy (tak, tak, kilka razy zdarzyło mi się rozpłakać, jeśli moja wizja choinki została przegłosowana), jakoś dochodziliśmy do porozumienia i zwykle wychodziło na moje — czyli „na kolorowo”, co w praktyce oznaczało zawieszenie wszystkich możliwych ozdób wygrzebanych ze starego pudła na strychu. A na koniec i tak przychodził kot, i traktując choinkę jako jedną wielką drapako-zabawkę, dwoma susami sprawiał, że ta lądowała na podłodze.

Całe szczęście w tym roku mogłam ubrać własną choinkę, jak żywnie mi się podobało: w ten sposób zawisła na niej bombka w kształcie dinozaura, pluszowa mysz z brokatowymi uszami i aniołki ochrzczone „wisielcami”, a na czubku, zamiast gwiazdy, dumnie prezentuje się plastikowa sarna:

choinka 2020 class="wp-image-477553"

Prezenty

mem 3 class="wp-image-477577"

Zdecydowanie jeden z najprzyjemniejszych punktów wieczoru (nie wiem jak u was, ale u mnie w domu nie czekało się z otwieraniem prezentów do bożonarodzeniowego poranka, tylko robiło się to tuż po wigilijnej wieczerzy). Wychodzi na to, że chyba byłam trochę małą terrorystką, bo to zawsze ja pełniłam wartę przy choince, strzegąc zalegających pod nią prezentów (udawałam, że ich pilnuję, ale tak naprawdę kątem oka usiłowałam zajrzeć do uchylonych torebek i zdiagnozować, przynajmniej w przybliżeniu, co też się w nich kryje).

No i to pełne napięcia oczekiwanie, kiedy rodzice wreszcie uznają, że rodzina już wystarczająco się zintegrowała przy stole i można przejść do gwoździa programu. Po serii moich i rodzeństwa niecierpliwych spojrzeń znad barszczu pt. „MAME, CZY JUŻ MOŻNA?”, rodzicielka w końcu machała ręką i wtedy zaczynał się dziki pęd pod choinkę, rozrywanie papieru, mocowanie się ze wstążkami i zaglądanie głęboko za drzewko, żeby sprawdzić, czy na pewno nie ostał się tam jeszcze jakiś prezent.

Do tej pory pamiętam też konsternację na twarzach rodziców, gdy któregoś roku po rozpakowaniu paczek wypaliłam na głos „Ej, jakieś słabe te prezenty w tym roku, nie sądzicie?”. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że wtedy jeszcze naprawdę wierzyłam, że prezenty podrzuca święty Mikołaj.

Świąteczna reklama Coca-Coli i reszta bożonarodzeniowej komercji

mem 4 class="wp-image-477589"

Zawsze dziwiły mnie te boomerskie narzekania, że święta się „skomercjalizowały”. Choć z jednej strony rozumiem, że kapitalizm i konsumpcjonizm w pewnym sensie mogły przyćmić ten legendarny „sens świąt” (choć każdy pewnie definiuje go nieco inaczej) i sama z roku na rok staram się ograniczać udział w grudniowym szale zakupowym (chociażby ze względów ekologicznych), to nadal mam słabość do kolorowych świątecznych wystaw sklepowych i pachnących sztucznie rozpylanym korzennym aromatem centrów handlowych. Bo kiedy, jeśli nie w Święta, możemy sobie pozwolić na odrobinę przesady?

Tak jak słynna reklama Coca-Coli była zawsze zwiastunem tego, że „coraz bliżej Święta”, tak obecnie tylko czekam, aż z półek supermarketów znikną wieńce i znicze z 1 listopada, a w ich miejsce pojawią się szeregi czekoladowych (lub czekoladopodobnych, nie raz można się naciąć) Mikołajów, pierwsze kalendarze adwentowe (oczywiście kupuję co roku) czy ozdoby choinkowe.

Spotkania z rodziną

mem 4 class="wp-image-477586"

I wreszcie last but not least: spotkania z rodziną, które — o ile nie żyjemy właśnie w zdominowanym pandemią 2020 roku — są przeważnie stałym elementem celebrowania Bożego Narodzenia. Choć dla wielu z nas nie należą one do najłatwiejszych (co jest tematem na zupełnie oddzielny tekst), to w pędzącym świecie pełnym zapracowanych i zmęczonych ludzi, Boże Narodzenie jest jedną z okazji, żeby zacieśnić więzi i spotkać się w pełnym gronie (nawet jeśli z góry wiadomo, że któryś z wujków palnie przy stole suchy żart o Tusku lub Kaczyńskim, a babcia Marysia zada niedyskretne pytanie o wasze plany matrymonialne).

I jeszcze jedno — niezależnie od tego, czy spędzamy Święta z rodziną, przyjaciółmi, partnerem, partnerką czy w towarzystwie psa Burka, naprawdę warto w tym czasie dać sobie trochę luzu (nie bójcie się, w tym roku Sanepid ma zbyt dużo roboty, by sprawdzić poziom czystości waszych okien i podłóg): bo tylko jeśli okażemy miłość i empatię samym sobie, będzie nas stać na to, by podać ją dalej.

Dobrych Świąt!

mem 6 class="wp-image-477598"
REKLAMA

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

Zdjęcie na stronie głównej: Nicole Michalou z Pexels

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA