Woody Allen zawsze roztaczał przed widzami słodko-gorzką wizję świata. Kiedy w trakcie seansu jakiegokolwiek jego filmu na sali rozbrzmiewał śmiech, to nigdy nie był chichot pozbawiony smutku i świadomości tego, że nasz los jest przewrotny. Ktokolwiek odpowiada za życie głównych bohaterów wykreowanych przez nowojorskiego reżysera (oprócz niego samego, oczywiście) patrzy na świat z dużą dawką ironii, a nawet cynizmu.
Nie inaczej jest w przypadku jego najnowszego filmu, "Nieracjonalny mężczyzna", który w ostatni piątek miał swoją premierę w polskich kinach. W główne role wcielają się Joaquin Phoenix i Emma Stone, która grała główną rolę kobiecą również w przedostatnim filmie Allena, "Magia w blasku księżyca". W nowym obrazie reżysera, który po raz pierwszy kilka lat temu zaliczył spadek formy, ten śmiech jest jakby cichszy. "Nieracjonalny mężczyzna" odstaje nieco humorem od poprzednich produkcji.
Śmiejemy się mniej i niestety, w porównaniu do wielu starszych filmów Allena, a nawet kilku nowszych, nudzimy jakby bardziej.
Wielu ten spadek formy kojarzy z głośną produkcją, "Vicky Cristina Barcelona". Ja obraz ze Scarlett Johansson, Rebeccą Hall, Penélope Cruz i Javierem Bardemem w rolach głównych wspominam dobrze, podobnie jak "Co nas kręci, co nas podnieca" nakręcone rok później. Nie sposób jednak zauważyć, że te słodko-gorzkie komedie, których akcja rozgrywa się w europejskich stolicach nie służą przesadnie Allenowi. Jego twórczość to jedna wielka sinusoida, ale ta i tak w swym najwyższym punkcie, jest o kilka oczek niższa niż w przypadku krzywej obrazującej filmy nowojorczyka sprzed lat.
W "Nieracjonalnym mężczyźnie" śledzimy jedną historię z dwóch perspektyw.
Jej narratorami są On, dojrzały, szalenie inteligentny wykładowca filozofii, który stracił zainteresowanie życiem i Ona, młoda, ambitna studentka, która wkrótce przeżyje największą fascynację w swoim życiu. Żeby cała sprawa była bardziej skomplikowana ani On, ani Ona nie są sami. On ma alkohol i depresję, Ona chłopaka, którego kocha i który - co ważniejsze w tej sytuacji - jest w niej diabelnie zakochany. Abe'a i Jill połączy znajomość o dość niejasnym dla każdego z nich charakterze. Zwłaszcza, że na horyzoncie pojawi się jeszcze jedna kobieta.
Wkrótce na skutek zwykłego przypadku Abe odzyska wiarę w swe życie. Ten początek wyjścia z kryzysu egzystencjalnego będzie jednak początkiem innego szaleństwa.
Historia Abe'a i Jill ciekawi, choć nie jest tak dobra, jak dawne allenowskie filmy. "Nieracjonalnego mężczyznę" śledzi się jednak z większym zainteresowaniem niż "Magię w blasku księżyca". Nie dlatego, że to film wyraźnie lepszy, ale dlatego, że temat, który bierze na warsztat jest ciekawszy. W "Nieracjonalnym mężczyźnie" to nie miłość jest najważniejsza, a to do czego zdolny jest człowiek. Allen porusza kwestie moralności, ludzkiego zwątpienia, pragnienia życia i śmierci.
"Nieracjonalny mężczyzna", pomimo tego że ogląda go się przyjemnie, dla wielu będzie rozczarowaniem. Po wyjściu z kina tylko ja spośród pozostałych trzech osób czułam chęć obrony tego dzieła. Tylko ja potrafiłam się doń odnieść w sposób pozytywny. Allen zaczyna nudzić swoich widzów, bo ci mniej śmieją się na jego filmach. Pytanie tylko, czy twórcy nie chce się nowych żartów opowiadać, czy stracił poczucie humoru.