"Dynastia" od kilku dni okupuje top najpopularniejszych seriali serwisu Netflix. A to nie koniec, bo w planach jest kolejna, 5. część serii.
OCENA
Odświeżenie znanej marki w świecie filmów i seriali, aby przyciągnąć przed ekrany widzów, to nic nowego. Nowa "Dynastia" wykorzystuje ten pomysł w całości, choć nie zapisze się w historii telewizji, tak jak jej serialowy pierwowzór z lat 80.
Nie ma chyba osoby, która nie słyszałaby o "Dynastii". Nawet jeśli ktoś nie śledził całego serialu albo nie widział ani jednego odcinka, wie coś zapewne o Carringtonach, głównych bohaterach tej produkcji.
Nowa "Dynastia", której pierwszy odcinek możecie obejrzeć już teraz w Netfliksie, bierze na warsztat stare postaci i próbuje tchnąć w nie nowe życie.
Mamy więc Blake'a Carringtona, który choć nie jest centralną postacią opowieści, skupia wokół siebie innych bohaterów. M. in. swoją młodą i atrakcyjną córkę. Wraca ona do domu, bo liczy, że tata przekaże jej swoją ogromną firmę, na której dorobił się niemałych pieniędzy (tak, dom rodzinny Carringtonów jest takich rozmiarów jak wasze osiedle). To ona jest narratorką tej opowieści.
Wielkie pieniądze to oczywiście wielkie dramaty i konflikty.
A zwłaszcza, kiedy okazuje się, że nowa wybranka Blake'a skrywa jakąś tajemnicę. Albo kiedy syn Carringtona walczy przeciwko ojcu i ten ostatni traci przez to całkiem spore pieniądze. Nowa "Dynastia", tak jak i serial sprzed kilkudziesięciu lat, jest dynamiczna, pełna histerii. Bohaterowie skrywają wiele sekretów, które - gdy tylko wyjdą na jaw - napędzają pełną tragedii akcję.
Wszystko to podane jest oczywiście w nowej formie i przystosowane do współczesnych realiów. Reboot "Dynastii" nie jest jednak serialem po prostu dobrym. To raczej produkcja klasy B, która karmi się skandalem i czerpie z rozpoznawalności tytułu swojego poprzednika.
Pierwszy serial, o którym pomyślałam, kiedy włączyłam pilotażowy odcinek "Dynastii", to "Plotkara". I rzeczywiście - jeśli podobała wam się Plotkara albo produkcja The Royals, to z miejsca polubicie nową "Dynastię", mimo że wypada od "The Gossip Girl" zdecydowanie gorzej. Daje jednak namiastkę tamtego klimatu. I ma w sobie coś, co sprawia, że lekko się to ogląda. Ot, takie nowe guilty pleasure.
Tekst pierwotnie został opublikowany w październiku 2017.