REKLAMA

One Direction idzie w dobrą stronę - małymi kroczkami

Jest taka muzyka, przy której kruszeją mury, łzy od razu człowiekowi stają w oczach, chwieją się filary świata, a zwaśnione narody i pokolenia zaprzestają jakichkolwiek potyczek. I nowe One Direction z pewnością taką muzyką nie jest. I jeszcze prędko nie będzie, chociaż album "Midnight Memories" daje nadzieje że z chłopaków może wyrosnąć coś naprawdę dobrego.

One Direction idzie w dobrą stronę – małymi kroczkami
REKLAMA

Wygląda na to, że boysband dorósł szybciej niż jego fani. W odróżnieniu od poprzednich krążków, mamy tu więcej znacznie "żywego" grania, aniżeli komputerowych beatów. I nie brak też inspiracji, cholernie zasakujących. Posłuchajcie np. "Little Black Dress" czy tytułowego "Midnight Memories" - przecież to niemal Bon Jovi. Albo "Better Than Words" czy "Diana" - prawie że Coldplay z epoki "Mylo Xyloto". I nie, nie nadepnął mi słoń na ucho.

REKLAMA

I co ciekawe, daleko szukać takiej przebojowości jak z czasów "What Makes You Beautiful". Całemu albumowi prędzej do rockowego klimatu coveru "One Way Or Another". Chłopakom takie granie spodobało się znacznie bardziej, i dobrze na tym wychodzą. Harry, Louis, Zayn, Niall i Lian napisali też większość utworów, więc argument jakoby wytwórnia kazała chłopakom grać ostrzej i dojrzalej, możecie - za przeproszeniem - schować między pośladki.

Wracamy do muzyki. "Midnight Memories" to krążek zdecydowanie pop-rockowy, słychać to już było w "Best Song Ever". Utworów podobnych do tego singla jest zresztą więcej. "Don't Forget Where You Belong" pomalutku się rozkręca w niezłą rockową balladę (ale takiego rocka bardziej w stylu Foreigner albo Avril Lavigne), doskonale się sprawdzi na koncertach. "Hapilly" podobnie - już słyszę te tupania i klaskania na stadionach. "Strong" ma w sobie coś z folkowo-country'owego klimatu, podobnie "Through The Dark".

REKLAMA

Na wersji podstawowej jest 14 kawałków, na wersji deluxe aż 18 - i jak w wielu przypadkach, najlepsze zostawiono na bonus tracki. Niesamowicie energetyczne "Alive", ciut spokojniejsze - ale wciąż gitarowo bujające - "Does He Know?" i "Why Don't We Go There" oraz balladkowe "Half a Heart". Podchodziłem do całego materiału bez większego entuzjazmu, ale z każdą kolejną piosenką zauważyłem, że coraz mocniej zaczynam podrygiwać na łóżku w rytm utworów.

Podstawowy problem zespołu pozostał bez zmian - głosy chłopaków. Jest ich w zespole pięciu, a brzmią jakby było ich najwyżej trzech. I to nie zawsze, bo czasem mam wrażenie jakby były tam tylko dwa głosy. Ci panowie umieją dobrze śpiewać razem jak i osobno, więc niech zaczną z tego korzystać. Innych zarzutów nie mam. Życzę sobie tylko, by panowie dalej chodzili tą ścieżką, a z czasem by pozapominali że muszą robić tylko komercyjne hity. Wniosek prosty - nowy album One Direction mi się podoba. Więcej grzechów nie pamiętam i niczego nie żałuję. Idę skakać po kanapie słuchając "Midnight Memories" jeszcze raz.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA