Mam nadzieję, że „Opowieść podręcznej” jeszcze się rozkręci. Pierwsze odcinki 3. sezonu nie napawają optymizmem
Na HBO GO pojawiły się dziś pierwsze 3 odcinki nowego sezonu serialu „Opowieść podręcznej”. June wraca do punktu wyjścia, a my musimy jeszcze poczekać na rozwój akcji.
OCENA
Uwaga na spoilery z 1. sezonu serialu.
Po finale 2. sezonu „Opowieści podręcznej” byłam jedną z tych, która broniła zakończenia. Postawa June (Elisabeth Moss), matki, która nie chce zostawić swojego dziecka w Gileadzie i postanawia walczyć dalej, była dla mnie zupełnie zrozumiała. Dla przypomnienia: June mogła uciec do Kanady ze swoją młodszą, urodzoną w Gileadzie córeczką, jednak w ostatniej chwili rozmyśliła się - oddała dziecko Emily, sama zaś została w opresyjnym państwie. Choć początek 3. sezonu na razie układa się tak, jak było to do przewidzenia, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to powolne rozwijanie akcji, które znamy z poprzednich odsłon, jest już męczące.
Wróciliśmy do status quo. June udało się uniknąć konsekwencji swojego działania, znowu trafia pod pantofel Gileadu, by nadal pozornie grać według jego zasad. W środku jednak jest bardziej zbuntowana niż kiedykolwiek wcześniej. Jest przy tym bardziej rozważna i może trochę ostrożniejsza, jednak widać po niej, że tylko czeka na okazję, by sprzeciwić się władzy.
June poznaje kobiety działające w ruchu oporu - oczywiście do nich dołącza. Ich kroki są bardzo chaotyczne, jednak jakimś sposobem udaje im się uniknąć konsekwencji.
W pierwszych 3 odcinkach nowego sezonu obserwujemy stopniową utratę kontroli przez tych, którzy jeszcze niedawno zdawali się być pewni swojego.
Mowa tu o małżeństwie Waterfordów, które z każdym odcinkiem coraz bardziej się rozpada. A także o samych władzach Gileadu. Nerwowe spotkania, niepewność i dziwna napięta atmosfera - tak wygląda teraz codzienność w opresyjnym państwie. Władze nie widzą lub być może nie chcą widzieć, że pod ich nosem działa siatka opozycji. Nie chcą widzieć, tak jak Joseph Lawrence, do którego domu trafiła June. Lawrence, którego znamy z poprzedniego sezonu, to coraz bardziej tajemnicza i niejednoznaczna postać, jedna z najciekawszych ról obecnie w serialu.
Inni aktorzy, których świetną grę podziwialiśmy w poprzednich seriach, teraz pozostają nieco w tle. Mam tu na myśli komendanta Waterforda (Joseph Fiennes) i ciotkę Lydię (Ann Dowd). Również bohater grany przez Maxa Minghellę, czyli Nick Blaine, jest w tej odsłonie rzadziej widziany. W to miejsce nie dostajemy niestety innych wyróżniających się postaci. Większość czasu antenowego wypełnia June, jej przydługie wewnętrzne monologi oraz powolne zbliżenia na jej pełną gniewu i determinacji twarz.
Po obejrzeniu pierwszych 3 odcinków trudno mówić o akcji - mam wrażenie, że ta nadal się rozwija. Nie wiem tylko, do czego to wszystko dąży.
Jak już wspomniałam - akcja rozwija się bardzo powoli. Twórcy kilka razy przenoszą widza do Kanady - wiemy, co dalej dzieje się z Emily, której udało się uciec z Gileadu. Wiemy również, jak wygląda życie męża June, Luke'a, oraz jej przyjaciółki Moiry. Nie wiemy za to, czy robią oni cokolwiek, by pomóc June i innym kobietom, które nadal są uwięzione w Gileadzie. Nie wiemy również, jaki jest plan samej June. A w zasadzie, czy jakikolwiek plan istnieje.