Okrucieństwa miały do czegoś doprowadzić. Finał Opowieści podręcznej wyjaśnił mi cel twórców
Przed obejrzeniem finału serialu Opowieść podręcznej przygotujcie się na sporą dawkę symbolicznych scen. Choć w produkcji nigdy ich nie brakowało, to tutaj, w trzynastym odcinku drugiego sezonu, jest ich ponad normę.
OCENA
W tekście znajdują się spoilery z serialu.
Pierwsza seria Opowieści podręcznej, bazująca na powieści Margaret Atwood, mną wstrząsnęła. Ogrom bezsensownej niesprawiedliwości, jaki dotykał mieszkańców Gileadu, głównie zaś mieszkanki, był dla mnie przytłaczający. Dawno nie było serii, która zrobiłaby na mnie takie wrażenie, jednocześnie dając nadzieję na produkcję, która wreszcie porusza ważne, zbyt powierzchownie traktowane tematy. Szczególnie teraz, w czasie, gdy mówi się tyle i działa na rzecz praw kobiet.
Wyolbrzymiony przykład z Opowieści podręcznej mocno wpisał się w aktualną społeczną narrację na temat roli kobiet.
Niestety, niewiele z tego wynikło. Potencjał serialu do wyjścia z dyskusją na temat łamania praw kobiet nie został wykorzystany. Jeśli zaś chodzi o sam drugi sezon - opadło napięcie, kolejne odcinki zrobiły się nieco rozlazłe, a według niektórych twórcy skupili się jedynie na ukazywaniu okrutnej przemocy, bez refleksji, wniosków czy konsekwencji. Zarzut po części uzasadniony, ale teraz już rozumiem, do czego to prowadziło.
Podobnie jak w przypadku zamkniętej niedawno kolejnej serii Westworld, tak i tutaj twórcy pod koniec sezonu przyśpieszyli akcję. Główna bohaterka, przez kolejne odcinki doznająca upokorzeń i przemocy, przemieniła się w kobietę jeszcze bardziej waleczną niż June, którą poznaliśmy w pierwszym sezonie. Widać to choćby na tle innych bohaterów - kolejne postaci często podkreślają, jak silną kobietą jest June.
Gilead jest dla June miejscem zesłania, więzieniem, z którego bezskutecznie próbowała się wydostać. Z drugiej zaś strony, jest tam na tyle długo, że nauczyła się funkcjonować w zastanych warunkach. Znalazła w środku sposób na życie, znalazła tam też nowe uczucia. W przedostatnim odcinku z jej ust pada zdanie:
Pod koniec drugiego sezonu, choć nie zostało to podkreślone, jej życie zmieniło się diametralnie. June Osborne (grana przez Elisabeth Moss), zwana Fredą, ponownie zostaje matką. Dochodzi zatem kolejne zadanie: oprócz ocalenia siebie, swojej córki Hannah, z którą nie może mieć żadnego kontaktu, musi także ocalić nowonarodzoną istotę. Przez kolejne odcinki sezonu June musić chować w sobie bunt i zachowywać pozory poddania. Spotykają ją przez to upokorzenia nie tylko ze strony pana domu, komendanta Freda Watterforda, ale również ze strony jego żony. Serena Watterford zaczyna wreszcie odczuwać wyrzuty sumienia.
Prawda o okrucieństwie, jakiego dopuszczają się władze Gileadu i jego najwierniejsi poddani, przedziera się ostrożnie do jej sumienia.
Ostatecznie finał sezonu nie przynosi całkowitej przemiany tej postaci. Dano nam jednak nadzieję, że w kolejnej serii, która została już potwierdzona, Serena stanie w walce o obalenie opresyjnego rządu.
Wracając zaś do June - zakończenie drugiego sezonu w pierwszym momencie wywołuje dezorientację, gniew, na końcu zaś frustrację. Jednak po chwili dojść można do wniosku, że cały ten sezon prowadzi właśnie do tego momentu - prowadzi June do podjęcia najważniejszej decyzji. Nie będę przemycać spoilerów wprost, polecam samemu obejrzeć ten odcinek. Ostatnie sceny rozjaśniają bardzo poprzednie kroki podjęte przez twórców serialu.
June nie bez powodu stawała się coraz bardziej waleczną postacią. Nie bez powodu było to podkreślane na każdym możliwym kroku i swego rodzaju heroizacja postaci. Finał drugiego sezonu stawia ją przed wyborem: walczyć czy uciekać? Zgadnijcie, co wybrała June Osborne.