REKLAMA

„Parasite” to elektryzujący thriller, którego nie można przegapić – recenzja filmu Bong Joon-ho

Złota Palma na festiwalu w Cannes jak najbardziej zasłużona. „Parasite” to jeden z najlepszych filmów tego roku. Zwariowana karuzela emocji i tropów gatunkowych, obok której nie da się przejść obojętnie.

parasite recenzja filmu
REKLAMA
REKLAMA

W „Parasite” przyjdzie nam śledzić losy biednej koreańskiej rodziny (ojciec, matka i dwójka dzieci – brat i siostra). Ich pozycja społeczna dobitnie wyraża się nie tylko w warunkach, w jakich żyją. Zamieszkują komórkę lokatorską znajdująca się poniżej chodnika. Od jakiegoś czasu próbują zarobić trochę grosza, składając pudełka po pizzach.

Pewnego dnia jednak nastoletni Gi-woo dostaje od wyjeżdżającego za granicę kolegi propozycję dorobienia jako korepetytor córki zamożnej rodziny państwa Parków. Chłopak, pomimo że nie ma kwalifikacji, podrabia swoje CV i certyfikaty i dostaje pracę. Z czasem Gi-woo zaczyna ściągać do wystawnego domostwa pozostałych członków swojej rodziny do pracy jako pokojówka (matka), kierowca (ojciec) oraz nauczycielka plastyki (siostra). Niepozorne z początku spotkanie z przedstawicielami zamożnej wyższej klasy, wkrótce przerodzi się w nieoczekiwaną tragifarsę.

Od lat jestem wielkim fanem kina koreańskiego. Chyba żadna inna kinematografia w XXI wieku nie przyniosła mi takiego powiewu świeżości do X muzy. Świeżość ta wynika nie tylko z „egzotyki” innej kultury, ale też z zupełnie innego podejścia do podejmowanych tematów, nawet jeśli nie są to zupełnie nowe zagadnienia. Koreańscy filmowcy potrafią zręcznie łączyć ważne i poważne tematy, nierzadko zapuszczając się w rejony komedii (przede wszystkim tej czarnej), satyry, nie uciekając przy tym od brutalnej przemocy, której nie powstydziłby się niejeden horror.

Przy tym wszystkim, ich filmy bardzo często są też zwyczajnie... rozrywkowe. Czerpią z dorobku hollywoodzkich magików wyobraźni, tyle że filtrują ich motywy przez swoją własną wrażliwość i pomysły fabularne. „Parasite” idealnie wpisuje się w tę definicję.

Dzieło Bong Joon-ho zaczyna się niczym rasowy neorealistyczny dramat społeczny rodem z kina Kena Loacha czy Mike’a Leigh.

parasite film 2019

Reżyser nie tylko pokazuje nam, jak żyje najniższa klasa społeczna w Korei, ale też dość szybko kontrastuje ją z klasą wyższą. Gdy Gi-woo trafia do luksusowego domu zamożnej rodziny Parków to widz razem z nim przechodzi z klaustrofobicznej, pełnej robactwa i brudu piwnicy do zupełnie innego świata.

Ale Joon-ho wcale nie poprzestaje na tym. Co jakiś czas nieoczekiwanie zmienia bieg, wprowadza, najpierw subtelne, zwroty akcji, raz skręcając w stronę komedii pomyłek, raz satyry, by następnie, bliżej finału, przejść do mrożącego krew w żyłach thrillera z elementami horroru. Wszystko to jednak cały czas jest spowite aurą czarnej komedii. Gwarantuję wam, że takiej szalonej mikstury dawno już nie widzieliście.

Do tego „Parasite” nie jest tylko i wyłącznie fabularnym żonglowaniem gatunkami. Bong Joon-ho, dzięki znakomicie napisanym i zagranym postaciom, sprawia, że widz bardzo szybko inwestuje w nich swoje emocje, a cała historia jest tyleż samo atrakcyjna i wciągająca, co dająca do myślenia. Bo „Parasite” serwuje nam kilka naprawdę mocnych zagadnień związanych z życiem w społeczeństwie.

Przede wszystkim jest to ostry jak brzytwa traktat o różnicach społecznych między biednymi a bogatymi.

Ci pierwsi musza być przebiegli, by jakoś przetrwać. Zmuszeni są do pasożytowania na bogatych, a ci drudzy, nawet jeśli nie są złymi ludźmi, to rozczulają swoją naiwnością wynikającą z tego, że wszystko w życiu przyszło im łatwo dzięki pieniądzom.

parasite film recenzja

Jednocześnie Bong Joon-ho zwraca uwagę na to, że swojego pochodzenia społecznego nie da się tak po prostu zmienić. Genialnie obrazują to sceny, w których rodzina Parków zaczyna czuć zapach stęchlizny bijący od bohaterów „Parasite”. Tego „smrodu biedy” nie da się tak łatwo sprać, nawet jeśli założy się na niego czysty i schludny garnitur. No i oczywiście, najmocniejszy z tego wszystkiego jest ten najbardziej wybijający się z całego filmu wniosek, że aby przeskoczyć wyżej na drabinie społecznej najłatwiej (najskuteczniej?) zrobić to za pomocą oszustwa bądź przemocy.

„Parasite” to bez wątpienia opus magnum reżysera Bong Joon-ho.

Ten jeden z najciekawszych twórców współczesnego kina ma na swoim koncie tak różne filmy jak arthouse’owy thriller kryminalny „Zagadka zbrodni” (absolutnie polecam). Zrobił też jeden z najlepszych monter movie XXI wieku, czyli „The Host. Potwór”. Kilka lat temu zachwycił mnie post-apokaliptycznym „Snowpiercerem”, a jego poprzednie dzieło, „Okja”, dostępna na Netfliksie, to zwariowane ekologiczne kino przygodowe. Właściwie w każdym gatunku czuje się jak ryba w wodzie. Tym mniej dziwi mnie to, jak świetnie poradził sobie ze stylistyczną mieszanką w „Parasite”.

parasite film bong joon ho

Wspaniale też rozwinął się od strony formalnej. Genialnie przemyślane kadry, fantastyczne prowadzenie aktorów, mistrzowskie stopniowanie napięcia, niezwykle precyzyjne wyczucie, jeśli chodzi o zmiany tonalne w obrębie kompozycji fabuły (jego przejścia od dramatu, przez komedię, po thriller i satyrę można przyrównać do zmian tempa i motywów u mistrzów jazzu).

REKLAMA

Jeśli w tym roku zobaczę lepszy film niż „Parasite” to będzie znaczyć, że 2019 jest fenomenalny, jeśli chodzi o kinową rozrywkę.

Tak wspaniale przemyślanego i wykonanego dzieła już dawno nie miałem przyjemności oglądać. Sam dystrybutor reklamuje go jako "petardę", ale moim zdaniem to prawdziwy dynamit!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA