Jestem starym koniem i Dragon Ball - niestety - nie kręci mnie już tak, jak kiedyś. Ale jeśli kiedyś będę miał syna, będę go zmuszał do oglądania Dragon Balla (tak jak mój tata zmuszał mnie do czytania o Tomku Wilmowskim, brr), a jeśli córkę - zmuszę ją do puszczania Dragon Balla moim wnukom. To piękna historia o przyjaźni i strzelaniu z rąk kulami energii, przez którą (mimo wszystko) powinien przebrnąć każdy chłopiec.
W związku ze zbliżającą się premierą nowego filmu kinowego opartego na motywach Dragon Ball Z, postanowiłem przygotować dla Was zestawienie moich pięciu ulubionych walk, które nawet po latach wspominam z pewnego rodzaju sentymentem i od czasu do czasu lubię sobie je przypomnieć na YouTubie. Ograniczam się do DBZ, bo w pierwszym Dragon Ballu walki nie były jeszcze aż tak widowiskowe (chociaż...), a Dragon Ball GT... nie uznaję. Co ciekawe, chyba powoli podobną tendencję zaczynają wyznawać sami twórcy serii.
5. Vegeta vs Drużyna Z
Ależ to była walka! Już pojedynki z Radditzem i Nappą zwiastowały, że Dragon Ball Z to nie będą przelewki. A potem do walki z naszymi bohaterami stanął Vegeta, wówczas jeszcze postać w sposób jednoznaczny zła. Przez kilkanaście odcinków bohaterowie zaprezentowali chyba największy wachlarz rozmaitych technik w całej serii, była legendarna Kaiouken, Genki Dama, najeźdźca pokusił się o Final Flash, a jakby tego było mało, to przez walkę przewinęło się aż dwóch Sayianów w postaci Oozaru.
4. Piccolo vs C-17
Zawsze darzyłem sporym sentymentem tę w sumie mało istotną z fabularnego punktu widzenia walkę. Zagrożenie ze strony Cella nie było jeszcze znane, a cyborgi zdawały się być bestiami, przy których nawet sam Freezer wydawał się niegroźną metroseksualną jaszczurką. Z drugiej strony mieliśmy Piccolo, który dopiero co wchłonął Naila, a kilka lat później ziemskiego Wszechmogącego. Ta specyficzna fuzja dawała mu moc przewyższającą nawet Sayianów pierwszego stopnia. Nic zatem dziwnego, że walka cyborga z jednoosobowym nameczańskim oddziałem wzbudziła we mnie tak sporo emocji. Poza tym chciałem oddać tu małą cześć "Szatanowi Serduszko", który miał wiele wspaniałych walk (szczególnie na Namek), a jakoś nie załapały się do mojej złotej piątki.
3. Majin Vegeta vs Goku
Być może nawet i sama walka nie była aż tak ekscytująca jak jej kontekst. Rywalizacja Vegety i Goku była tłem i motywem przewodnim całego Dragon Balla. Upokorzony książę Vegeta chciał za wszelką cenę powziąć rewanż na wychowywanym na ziemi Kakarotto o robotniczym pochodzeniu. Niestety, przez blisko 200 odcinków nie miał okazji, bo ciągle na drogę wkraczali jacyś Nameczanie, Freezer czy inne cyborgi. W międzyczasie dumny Vegeta zrozumiał też, że niestety jest o wiele mniej utalentowany od swojego rywala. Dlatego też pozwolił się opętać czarownikowi Babidiemu. Jakże wielkie było zdziwienie czarownika, który aktywował w Vegecie nowe pokłady energii, ale nie... posłuszeństwo. Dumnemu księciu Sayianów przyświecał tylko jeden cel - zmierzenie się z Goku, który na jeden dzień powrócił z zaświatów. Bez względu na cenę.
2. Future Trunks vs Cell
Być może dla wielu obecność akurat tego pojedynku - szczególnie tak wysoko - może być niespodzianką, ale oglądałem go z wielkim entuzjazmem ze względu na postać Future Trunksa, który znacząco różnił się od swojego teraźniejszego odpowiednika (przemilczę). Chwilę po tym jak Vegeta dostał solidne wciry, okazało się, że cichy i niepozorny Trunks przerósł w stadium USSJ swojego ojca. Sam Cell (znany też jako Komórczak) przyznał, że syn Bulmy prawdopodobnie był od niego o wiele silniejszy. Niestety, masę mięśniową powiększył nierozsądnie i ostatecznie przegrał pojedynek ze względu na solidną utratę prędkości.
1. Cell vs Gohan
Myślę, że co do tego wyboru nie było akurat większych wątpliwości. Sytuacja z Cellem wydawała się naprawdę beznadziejna, większość obrońców Ziemi nie dawała sobie rady nawet z jego potomstwem, a potworowi nie podołał sam Goku. Nasz bohater od samego początku miał jednak ogromne oczekiwania wobec Gohana, który miał skrywać ogromne pokłady energii wyzwalane pod wpływem wielkiej złości. Czas mijał, Komórczak był coraz bardziej bezlitosny, a losy nie tylko Ziemi, ale i całego wszechświata, powoli stawały pod dużym znakiem zapytania. I wtedy na scenie pojawił się C-16. Moment, w którym Gohan osiąga poziom SSJ2 to prawdopodobnie najlepsza (sorry Godzillo), najbardziej wzruszająca i zarazem najważniejsza scena w całej japońskiej kinematografii. A potem zaczyna się kilkunastoodcinkowa uczta.
Dragon Ball Z Battle of Gods wkracza właśnie na ekrany kin, być może doczeka się też polskiej dystrybucji. W roli głównego antagonisty występuje ktoś na kształt przerośniętego szczura. Przyznam uczciwie, że nie jestem wielkim fanem kinowych filmów opartych na Dragon Ballu (po części ucierpiał na tym Brolly), ale zainteresowanych odsyłam do filmiku.