REKLAMA

Po Oscarach...

I już wszystko jasne! W nocy z 25 na 26 lutego, w Los Angeles, rozdano do tej pory chyba najstarsze i najbardziej prestiżowe nagrody Akademii Filmowej - Oscary. Poznaliśmy wielkich zwycięzców i przegranych. Można by nawet rzec, że w tym roku rozdanie statuetek było intrygujące, jak również i zaskakujące, co wywołało falę krytycyzmu medialnego. W każdej prasie (zarówno polskiej jak i zagranicznej), czy też w stacjach telewizyjnych, fachowcy i koneserzy filmowi otwarcie mówili o 79. gali rozdania Oscarów.

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Zanim jednak do tego dojdę, chciałbym wspomnieć o tym jak ta uroczystość jest odbierana na świecie. Na przestrzeni lat, niestety zaczęła zbierać coraz to gorsze opinie. Zarzucano jej nudę, komercyjność oraz dość negatywnie oceniano wybory Akademii. Doskonały przykład stanowi gala z 2004 roku, kiedy to ostatnia część trylogii Władcy Pierścieni, zdeklasowała rywali, wśród których znalazły się takie pozycje jak "Między Słowami" Coppoli, czy "Rzeka Tajemnic" Eastwooda. Fani filmu cieszyli się ogromnie, ale widzowie spoglądający bardziej obiektywnym okiem, żałowali, że najważniejsze nagrody nie zostały przyznane bardziej kameralnym produkcjom. Mimo to, zawsze znajdzie się ktoś, kto zacznie wierzyć w niezależność ‘jury'. W tym roku, przed telewizorami w Stanach Zjednoczonych, zasiadło 39.9 miliona widzów. Nie jest to wynik najlepszy, ale i tak powoli tendencja do oglądania gali wzrasta. W ubiegłym roku, emisja była oglądana przez 38.8 miliona telewidzów, a w 2003 spotkała się z najniższymi notami, licząc tylko 33 miliony. Przed faktem dokonanym stawia nas również główny prowadzący, którego wcześniejsze huczne zapowiedzi mogą spowodować tendencję wzrostową, co do liczby oglądalności. Gdy gala była prowadzona przez Chrisa Rocka, to przed telewizorami zasiadło aż 42.1 miliona widzów.

REKLAMA

W tym roku rozdanie Oscarów poprowadziła Ellen DeGeneres, znana w amerykańskich kręgach komiczka, która podkładała głos Dori w oryginalnej wersji "Gdzie Jest Nemo?" oraz występowała m.in. w sitcomie "Roseanne". Pomimo jej wrodzonego uroku i nienaciąganego żartu, spotkała się z mieszanymi opiniami. Jedni zarzucali, że była "zbyt grzeczna", poprawna politycznie i nie dała się przekonać na kontrowersyjne żarciki. Drudzy zaś chwalili ją za lekkość i naturalny dowcip, a nawet stwierdzali, że była jedną z najlepszych prowadzących w ostatnim dziesięcioleciu. Jak widać, nigdy nie znajdzie się złotego środka na idealnego prowadzącego. Słowa krytyki będą zawsze tak samo duże.

Tak samo jest z resztą z rozdaniem statuetek. Nigdy nie wiadomo, jakie pozycje Akademia Filmowa wybierze do konkretnej nominacji. Czasami może się wydawać, że Akademia chce się wyróżniać, aby wyniki nie pokrywały się z rezultatami Złotych Globów. Dlatego w tym roku zostaliśmy zaskoczeni po raz kolejny, a Matrin Scorsese nareszcie mógł trzymać w rękach swojego własnego Oscara. Tak, właśnie. Siedmiokrotnie nominowany m.in. za reżyserię "Chłopców z Ferajny", "Aviatora" czy "Gangów Nowego Jorku", dopiero za remake azjatyckiego hitu "Infernal Affairs" zdobył tą najważniejszą nagrodę. To ogłoszenie stało się dla wielu niespodzianką, gdyż "Infiltracja" nie jest jego najlepszym filmem [co nie znaczy, że nie jest filmem świetnym - dla mnie i mCrvena bez dwóch zdań najlepszym w 2006 r. - Voltaire]. Oczywiście docenić można przeniesienie fabuły do amerykańskich realiów, czy też specyficzny klimat, który myślami kieruje nas z powrotem do "Chłopców z Ferajny", ale na najważniejszą nagrodę nie zasługiwał. W kategorii Najlepszy Film/Najlepsza Reżyseria, pojawiały się bardziej wartościowe filmy jak np. "Mała Miss" , "Królowa" czy "Lot 93" (nominacja za reżyserię). Nasuwa się więc refleksja, że Akademia chciała wreszcie przyznać statuetkę wielkiemu przegranemu gali Oscarowej. Jego najlepsze filmy nie zostały docenione, a statuetka za "Inflitrację" wydaje się być wiadomością dla pana Scorsese, o treści: "Masz wreszcie tego Oscara i przestań już kręcić filmy typowo pod Akademię Filmową". Sam film, zdeklasował rywali zdobywając najważniejsze statuetki, ale ich liczba sięga jedynie czterech.

W trakcie ogłaszania nominacji, wielką uwagę zwrócono na musical "Dreamgirls", który otrzymał ich aż 8. Twórcy musieli się jednak zadowolić jedynie dwiema statuetkami, w tym dla Jennifer Hudson za najlepszą aktorkę drugoplanową. I nawet w najmocniejszej kategorii (Najlepsza Piosenka), w której prawdopodobieństwo zwycięstwa było trzykrotnie większe, odeszli z pustymi rękoma. Oscara przed nosa zgarnęła im Melissa Etheridge za utwór do filmu dokumentalnego "Niewygodna Prawda" (który z resztą wygrał w swojej dziedzinie). Jak widać, gust Akademii co roku jest inny. W ramach przypomnienia, rok temu statuetkę za Najlepszą Piosenkę otrzymali Jordan Houston, Cedric Coleman i Paul Beauregard, którzy jako pierwszy hip-hopowy skład otrzymali Oscara (utwór był wykorzystany w "Hustle & Flow"), pozostawiając w tyle znakomity kawałek "In The Deep" Bird York z "Miasta Gniewu".

Muzyczne gusta Akademii Filmowej można było w tym roku krytykować raz jeszcze, w kategorii Najlepsza Muzyka. Oscara po raz kolejny otrzymał Gustavo Santaolalla, tym razem za ścieżkę dźwiękową do filmu "Babel". W ubiegłym roku, kompozytor otrzymał statuetkę za tło do "Tajemnicy Brokeback Mountain". Można zauważyć, że piękna, medytacyjna, lecz czasem depresyjna muzyka, jest w stanie zupełnie zadowolić ‘jury'. Najwyraźniej typowo ilustracyjne partytury Phillipa Glassa, czy kolejnego weterana nominacji Oscarowych Thomasa Newmana, nie były w stanie oczarować ‘sędziów'. Ciekawe czy kolejna ścieżka tego pana w przyszłym roku znów otrzyma nagrodę.

REKLAMA

Akademia Filmowa nie sporządziła nam, jednak niespodzianek w kategorii Najlepszy Aktor/Aktorka. Forest Whitaker i Hellen Mirren otrzymali statuetki za wykreowanie ról charakterystycznych, dzięki którym przyszłe pokolenia lub widzowie, po raz pierwszy słyszący te nazwiska, będą w stanie zidentyfikować postacie w kolejnych produkcjach. Zaskoczenie nastąpiło, gdy Oscary za aktorów i aktorki drugoplanowe, zostały wręczone. Pewniakiem w roli męskiej był Eddie Muprhy za "Dreamgirls" (odznaczoną Złotym Globem 2007), ale najwyraźniej Akademia komika nie polubiła i przyznała nagrodę Alanowi Arkinowi za "Małą Miss". Najlepszą drugoplanową aktorkę uznano ww. Jennifer Hudson za "Dreamgirls", która pozostawiła daleko w tyle m.in. sympatyczną 9-latkę Abigail Breslin, grającą "Małą Miss" i weterankę oscarową Cate Blanchett, za "Notatki o Skandalu".

Czym więc tak naprawdę stają się Oscary? W wywiadzie dla TVN'u, Prokop stwierdził, że Oscary są bardziej uroczystością towarzyską niż stricte filmową. W tym przypadku, z redaktorem naczelnym magazynu "FILM" się zgodzę. Tegoroczna gala przypieczętowała tę opinię. Nagrodzenie "Infiltracji" najważniejszą statuetką, to raczej symbol nieoficjalnego honorowego Oscara dla Martina Scorsese. Nominowany tyle razy, nigdy nie zdobył aprobaty ‘jury', więc nastąpiło to w tym roku. Mam również wrażenie, że nie przyznanie statuetek Whitakerowi i Mirren, byłoby równoważne ze światowym skandalem i spadkiem oglądalności przyszłych ceremonii. Dlatego warto docenić te filmy, które nagród nie otrzymały, gdyż na pewno spodobają się przeciętnemu widzowi. A gust Akademii Filmowej proszę odłożyć na bok, gdyż rządzi się całkowicie innymi prawami. W sumie, to pozytywny wniosek, bo reputacja Złotego Niedźwiedzia, czy festiwalu w Sundance, wzrasta z roku na rok. Tym samym za 21 lat (gdy po raz setny Akademia Filmowa przyzna Oscary), nikt już nie będzie dbał o to, kto wygrał. Liczmy, że na przestrzeni czasu, polityka wyboru najlepszych filmów zostanie zmieniona, gdyż wtedy uda się uratować tę galę przed totalną zagładą.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA