REKLAMA

Polska fascynacja Zachodem ma dwa oblicza. Irytuje i przygnębia każde z nich

Jest coś, co uderza mnie od jakiegoś czasu. Tym czymś jest fascynacja Zachodem, która ma związek z polską niewiarą we własne możliwości i w to, że Polacy są w stanie zrobić coś dobrego. Ostatnio namnożyło się parę przykładów związanych z tym zjawiskiem, które stały się bezpośrednim bodźcem do napisania tego tekstu. Uwaga, będę narzekać. Ale przecież to takie polskie.

Polska fascynacja Zachodem ma dwa oblicza. Irytuje i przygnębia każde z nich
REKLAMA
REKLAMA

Jakiś czas temu, bodaj jeszcze w czerwcu, media obiegła informacja, że twórca sagi o Wiedźminie, Andrzej Sapkowski, wraz ze swoją książką, "Ostatnie życzenie", wylądował na liście bestsellerów "New York Timesa". Opowiadania polskiego pisarza zostały przetłumaczone na język angielski w 2007 roku.

Teraz, po ośmiu latach, Sapkowski dostąpił chwały i pokochały go zagraniczni czytelnicy, na fali gry komputerowej "Wiedźmin 3: Dziki Gon", jedynej chyba rzeczy, jaka nam się ostatnio udała i sami o tym wiedzieliśmy.

W tym samym miesiącu polski muzyk, Jimek, a właściwie Radzimir Dębski, został wyniesiony pod niebiosa. O sukcesie Polaka pisali już chyba wszyscy. I choć sama przegapiłam świetny materiał, jaki ukazał się dzięki niemu w maju tego roku w serwisie YouTube, to śmieję się pod nosem, czytając o Jimku na polskich portalach informacyjnych, opiniotwórczych. Wszystkie te rewelacje zostały bowiem napisane na fali materiałów, które o Dębskim pojawiły się na... zagranicznych stronach związanych z rozrywką i kulturą.

Nie chcę tutaj dowodzić, że zanim Amerykanie nam nie powiedzieli, że postać i historie wykreowane przez Sapkowskiego są świetne, my o tym nie widzieliśmy, bo byłoby to wnioskowanie niesłuszne i bardzo głupie. Warto jednak zauważyć pewną prawidłowość i przykrą przypadłość (być może narodową, a być może nie; nie mogę nawet ekstrapolować, bo analogicznego przykładu nie znam), polegającą na tym, że podoba nam się to, co podobać nam się musi i co podobać nam się powinno. Najlepiej, żeby decyzja o tym zapadła za Oceanem. Wtedy też warto sprawę nagłośnić, kiedy zostaniemy zauważeni przez kolegów z Zachodu. Bo jakże to przemilczeć, przecież nas docenili ci, co się na wszystkim znają.

Tak jak niemieckie wiadro bez dna jest lepsze od polskiego, tak pochwała w zagranicznych mediach więcej jest warta od tej w polskich.

Podobna rzecz zdarzyła się przy okazji wręczania Oscarów w tym roku. Statuetkę zdobyła "Ida", film, o którym kiedy ten wchodził do kin specjalnie głośno nie było. Emocje pojawiły się dopiero z okazji nagród, zwłaszcza gali oscarowej. Polska na ustach wszystkich, polski twórca wzięty na tapet, mimo że nikt o filmie wcześniej się nie zająknął.

ida

Powiedzmy sobie to jasno, jakby ktoś jeszcze nie zrozumiał, nie chodzi mi o to, że mamy nie cieszyć się, kiedy ktoś dostrzeże nasz talent poza granicami ojczystego kraju. Nie. Ale nie zachowujmy się tak, jakbyśmy byli nic nie warci, zanim ktoś to zrobi. Przestańmy mieć kompleksy. Nie czujmy się gorsi i nie przepraszajmy za to, że jesteśmy z Polski. I uwierzmy, że mamy własne, wartościowe towary eksportowe. Wiem, że uwierzyć jest trudno. I ja sama mam z tym problemy, żyjąc w natłoku informacji, które wszystko przedstawiają w tendencyjny sposób, kładąc nacisk na to, kto chwali, a nie komu się dobre słowo mówi.

Media kreują taki obraz, który ma dwie, przeciwne konsekwencje.

Albo każdy pieje z zachwytu nad czymś, bo gdzieś tam coś docenili, więc nawet jak nam się nie podoba, to trochę nie ma miejscu będzie to skrytykować, albo rodzi się chora nienawiść, ślepa pod każdym względem. Dokładnie ten scenariusz mogliśmy obserwować po zwycięstwie wspomnianej już "Idy" (a i Jimkowi, robiącemu przecież świetną robotę się dostało) . "Ida" była antypolska (cóż, dalej pewnie jest w mniemaniu obrońców ojczyzny), była wrogiem każdego prawdziwego Polaka. W złym świetle przedstawiała nasz naród, więc należało zdusić sukces w zarodku. Niespecjalnie się to zresztą udało, bo o filmie w związku z rzekomymi kontrowersjami zrobiło się bardzo głośno.

Innym rodzajem fascynacji Zachodem jest powielanie tych samych, zagranicznych wzorców. Mam wrażenie, że niektórzy Polacy są święcie przekonani, że każdy zagraniczny format w naszym kraju będzie świetnym samograjem.

REKLAMA

Przenieśmy wszystko, co widzieliśmy zagranicą na seriale, filmy, na YouTube i twierdźmy, że jesteśmy pomysłowi i postępowi. Śmiałam się ostatnio w kułak, oglądając jeden z ogólnopolskich kanałów informacyjnych i czytając serwis internetowy o takim samym zasięgu. Newsem była wieść o tym, że polskie nauczycielki przygotowały wideo w rodzaju lip dubu, które zobaczyć możemy poniżej. Jakiś czas temu pisałam dokładnie o tym samym, tyle że w wersji amerykańskiej. A takich przykładów można przecież mnożyć więcej.

Mam świadomość tego, że trudno mieć poczucie, że mamy się czym chwalić i że nasze pomysły (a raczej nasze wykonanie, bo większość to po prostu bazowanie na zagranicznych formatach) są świetne, kiedy ogląda się na przykład polskie seriale. Nawet w ramach sPlay raczej nie sięgam po ten temat, bo zwyczajnie w większości dochodzę do wniosku, że pisać nie ma o czym. Ale to, że często mamy wrażenie bylejakości jaka nas otacza, przeglądając ramówkę telewizyjną, nie znaczy, że nie ma sfer, w których sami możemy i powinniśmy siebie docenić. Następnym razem nie czekajmy, aż Nicki Minaj powie, że Jimek jest super. Zróbmy to sami, bądźmy pewni swojej opinii. A nuż potem Ashton Kutcher przyzna nam rację i też będziemy mieli czym się pochwalić.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA