Największe popkulturowe porażki i rozczarowania 2016 roku okiem geeka
Działo się. Mijający 2016 rok był świetnym okresem dla nerdów i geeków. Zwłaszcza tych starszych, przeżywających w kinie drugą młodość. Niestety, nie wszystko się udało. Oto moja subiektywna lista tegorocznych porażek w świecie popkultury.
1. Sony Pictures i ich produkcje
Sony Pictures dalej katuje marki kojarzone ze światem geeków. Wytwórnia pracuje nad animacją Emoji, pomimo chłodnego przyjęcia tej informacji przez potencjalnych widzów.
2. Civil War II
Zabrakło wiarygodnego powodu, dla którego dawni przyjaciele mieliby sobie skoczyć do gardeł. Pierwsza wojna domowa była bitwą o zasady. Druga to konflikt dwóch naburmuszonych dam. Jedna jest w spódnicy, druga w spodniach. Wszystko załatwiłaby spokojna rozmowa.
3. Komiksy ze świata Star Wars
Pierwsze komiksy ze świata Gwiezdnych wojen po przejęciu praw przez Marvela napawały optymizmem. Niestety, w perspektywie czasu okazało się, że ilustrowane opowieści nowego wydawnictwa nie dorastają do pięt wcześniejszym komiksom ze stajni Dark Horse. Zarówno, jeżeli chodzi o kreskę, jak również opowiadane historie.
Marvel nie ma pomysłu na spójne, ciekawe uniwersum z wyrazistymi nowymi postaciami. Można tylko pomarzyć o poziomie, jaki reprezentowały takie serie Dark Horse jak Republic czy Empire.
4. Filmy Marvel Studios zamieniły się w szablony
W przeciwieństwie do większości znajomych, jestem bardzo rozczarowany filmem Doctor Strange. Produkcja, która wniosła do kinowego uniwersum superbohaterów magię i mistycyzm, okazała się szablonem, nie filmem. Dopiero ten tytuł uzmysłowił mi, jak powtarzalnych jest przynajmniej połowa filmów Marvel Studios.
Schemat zawsze jest ten sam. Te same są proporcje między akcją i humorem, tak samo kastrowane są wątki romantyczne, główny bohater popada w ten sam schemat. Nie licząc chlubnych wyjątków, takich jak niedoceniony Ant-Man oraz Strażnicy Galaktyki, Marvel Studios zjada własny ogon. Co najgorsze, płacimy mu za to więcej niż kiedykolwiek wcześniej.
5. Flash i Arrow
Oba seriale CW nieustannie pikują w dół. O ile w przypadku tasiemca Arrow nie jest to nic nowego, tak gorszy poziom The Flash nieco boli. To była naprawdę solidna bajka, z bystrym bohaterem i dobrze stopniowaną akcją. Niestety, w drugim sezonie zaczęło dziać się coś bardzo niedobrego, z kolei trzeci sezon to już prawdziwy dramat.
Z fajnego telewizyjnego protagonisty, Flash zamienił się w samolubnego i denerwującego egoistę, grającego widzom na nerwach. Może po zimowej przerwie coś się zmieni, lecz pozostaję sceptyczny.
6. Deadpool 2 i zmiana na stołku reżysera
Niestety, on i Ryan Reynold mieli rozbieżne zdania co do pomysłu na kontynuację. Miller zrezygnował więc z projektu, który wspierał na lata przed tym, jak wytwórnia dała zielone światło (i skromny budżet) pierwszemu Deadpoolowi.
7. Narzekanie na filmowe uniwersum DC
Jestem w mniejszości, ale naprawdę nie uważam, aby filmowe uniwersum na podstawie komiksów DC było o wiele gorsze od uniwersum Marvela. Przyznaję - Suicide Squad miało fatalne dialogi i scenariusz. To samo Batman v Superman. Nie były to jednak rozczarowania na miarę X-Men Geneza: Wolverine czy Zielonej Latarnii.
Nie rozumiem też argumentu, że filmy DC są zbyt poważne i zbyt mroczne. To właśnie odróżnia je od tasiemców Marvela. To nadaje im tak bardzo potrzebnej odrębności. Nie potrzebujemy przecież kopii Avengersów, gdzie nawet najbardziej dramatyczny moment może zostać przerwany one-linerem Iron Mana lub Thora.
8. Luke Cage
Daredevil był bardzo dobry. Jessica Jones ledwo poprawna. Luke Cage to nuuuuuda. Kolejne seriale Netfliksa na bazie komiksowych licencji są coraz gorsze. Pierwsze kilka epizodów z czarnoskórym herosem można uznać za niezłe. Wprowadzały powiew świeżości. Muzyczny Harlem miał w sobie coś ciekawego. Potem jednak poziom ostro zjeżdżał.
Luke Cage nie jest wdzięcznym bohaterem. To mruk, który spisuje się w duecie - najlepiej z Jessicą Jones lub Iron Fistem. Wiedzą o tym rysownicy komiksów, ale nie wiedział Netflix. Spróbował swoich sił i poległ. Serialowi wyszłoby na dobre, gdyby był o połowę krótszy.
9. Star Wars Rebels
Rozgrywająca się na trzy lata przed Nową Nadzieją animacja miała nabrać impetu wraz z drugim sezonem. Nic takiego się nie zadziało. Pomimo wskrzeszenia Darth Maula, pojawienia się Thrawne’a oraz licznych nawiązań do Łotra Jeden, to wciąż bajka dla dzieci, w której ciekawy jest jedynie epizod początkowy oraz epizod kończący.
Twórcy animacji obiecywali nieco więcej. Cóż, starsi fani Gwiezdnych wojen wciąż muszą poczekać na swojego tasiemca, oglądanego między premierami pełnometrażowych filmów kinowych.
10. Polityczna i społeczna poprawność
W 2016 roku rekordowa liczba postaci z filmów, seriali, gier i komiksów okazała się reprezentantami mniejszości. Iceman z X-Menów stał się homoseksualny. Wonder Woman jest bi. Tracer z Overwatcha to lesbijka. Co drugi bohater książek nowego kanonu Gwiezdnych wojen preferuje osoby tej samej płci. To wierzchołek góry lodowej.
Nie mam nic przeciwko mniejszościom. Wręcz przeciwnie - we wspaniały sposób rozszerzają one paletę fikcyjnych postaci. To jednak troszkę dziwne, że w filmach Marvela oraz Gwiezdnych wojnach nie uświadczycie już nawet pocałunku między kobietą i mężczyzną, a fikcyjne uniwersa pęcznieją od reprezentantów mniejszości.
„Mniejszości” to słowo klucz. Gdy bohaterowie homoseksualni zaczynają dominować liczbowo, jak na przykład w Star Wars: Aftermath, zaczyna to przypominać karykaturę rzeczywistości. Krzywe zwierciadło. Propagandę. Nachalną manifestację otwartości. Bohaterowie o konkretnych postawach, przekonaniach i poglądach powinni bronić się sami, jako dobrze rozpisane postacie.